O śmierci, tradycjach pogrzebowych i rytuałach pochówku (II)


Nagrobki na wileńskich cmentarzach, fot. archiwum autorki
"Tygodnik Wileńszczyzny", 22-28 listopada, 2018 r., nr 949
Przestrzenie grzebalne odzwierciedlały i odzwierciedlają przemiany historyczne, kulturowe, gospodarcze i społeczne. W różnych zakątkach Wilna i Litwy byli chowani nie tylko katolicy i unici, ale także kalwini, mahometanie, prawosławni, protestanci i żydzi. Każda religia inaczej pojmuje zjawisko śmierci i życia pozagrobowego. Do rytuałów chrześcijańskich zakradło się niemało wątków pogańskich.
Najdawniejsze pochówki na terytorium obecnej Litwy, jak wspominałam powyżej, znajdowały się w miejscach zamieszkania. O obchodach przez pospólstwo na Litwie tzw. Dziadów , ku pamięci dziadów, czyli zmarłych przodków, pisał nie tylko Adam Mickiewicz obserwujący ten obrzęd w Solecznikach Wielkich, ale też, prawie sto lat później, warszawski „Tygodnik Ilustrowany”. W czasach pogańskich wierzono, że dusza zmarłego zachowuje cechy żyjącego. Śpiewami, lamentowaniem, wspólnie jedzonymi potrawami i pitymi trunkami starano się przynieść ulgę duszom czyśćcowym. Dlatego z jadłem i piwem wyruszano na cmentarzyska, gdzie dochodziło po pijanemu nawet do rozlewu krwi. Nic więc dziwnego, że na początku XVII w. Benedykt Woyna, biskup wileński, wydał zakaz nie tylko grzebania zmarłych bez posługi religijnej, ale i ofiarowywania jedzenia duszom zmarłych w ogóle, a nie tylko na cmentarzyskach, gdzie w tym celu lud zbierał się o zmierzchu.

Wywodzący się z rodu arystokratycznego biskup żmudzki Jerzy Tyszkiewicz herbu Leliwa zalecał podziemia kościelne dzielić na miejsca pochówku trzech kategorii: dla duchownych, ochrzczonych dzieci i „dla ludzi lat dojrzałych”. Ci o niższym statusie społecznym po krótkiej modlitwie byli grzebani na cmentarzyskach przykościelnych, bez trumien i pogrzebów, na które nie było ich stać, warstwami. Kultu pojedynczego grobu jeszcze nie znano. Oswojeni ze śmiercią przyjmowali ją jak coś naturalnego, ale z wiarą, że lepsze życie na nich czeka, a tymczasem nadszedł kres cierpień i bied. Zmarłym śmiercią naturalną należał się wówczas pochówek z duchownym taki, na jaki go było stać. Modlitwa w kościele czy nad grobem również. Ale żałoba już nie.

Świątynie były wznoszone na wzgórzach. Miało być bliżej do nieba. A więc i umarłym także. Połacie grzebalne wokół kaplic, kościołów lub na terenach przyklasztornych uważano za własność Kościoła. Cmentarzyska grodzono dla porządku, by nie miały dostępu do trupów bezpańskie psy i koty, ale też by uniknąć w tym miejscu ludzi wciąż odprawiających zakazane Dziady, charakteryzujące się lamentowaniem i wspólną ucztą z wywoływaniem duchów. Kryjących się z tym po lasach i polach upominano, a nawet nie dawano odpustu. Natomiast za rogatkami miast i skrajem wsi były wspólne doły dla nieochrzczonych niemowląt, wisielców, prostytutek, zbrodniarzy i wszystkich zmarłych np. podczas epidemii, zarazy czy moru. Takie miejsca zwykle oddzielał rów i rzecz jasna, nie miało ono bramy cmentarnej – symbolu przejścia na tamten brzeg.

Fragment epitafium nagrobnego w wileńskim kościele św. Filipa i Jakuba z 1808 r. głosił:

Uważ sobie człowiecze, że śmierć nie przebacza.
Z dzieci, młodych i starych, każdego otacza.

Usuwanie zwłok i wydzielenie na to odpowiedniego miejsca było życiową koniecznością podyktowaną naturą higieny. W edycji „Biskupstwo Żmujdzkie” (Kraków 1898), opisanym przez ks. biskupa Macieja Wołonczewskiego (Motiejus Valančius), znajdziemy informację potwierdzającą, że Kościół katolicki długo walczył na Litwie z tradycjami czczenia dawnych miejsc kultowych i grzebalnych, pogańskich. W listach do przełożonych księża skarżyli się, że parafianie grzebią swoich krewnych nie przy kościołach i kaplicach, lecz w borach, gajach, na wzgórzach, gdzie odprawiają niezrozumiałe modły i prawdopodobnie składają ofiary, i że na tych przestrzeniach sami wymierzają srogie kary tym, którzy wyrąbią drzewo czy nawet złamią gałązkę.

Prosty lud wierzył, że po śmierci dusza człowieka nie umiera, a nawet nie idzie do nieba, tylko żyje dalej, wcielając się w drzewa, rośliny, ptaki i zwierzęta. A jeżeli drzewa skrzypią, czyli jęczą, oznacza to, że cierpią męki czyśćcowe. Takie drzewa jak dąb, jawor, modrzew, brzozę w litewskiej twórczości ludowej zwykle utożsamiano z mężczyzną, natomiast jodłę, lipę, wierzbę czy osikę, z kobietą. W poemacie „Pan Tadeusz” Adam Mickiewicz opisuje święty dąb. Aleksander Chodźko w balladzie pt. „Maliny”, osnutej na kanwie litewskiej powiastki, opowiada o zabójstwie siostry przez siostrę i o wierzbie płaczącej wyrośniętej na mogile nieboszczki. Znana wszystkim litewska baśń ludowa „Eglė, królowa wężów” kończy się tragedią głównej bohaterki i jej dzieci przemienionych w drzewa. Zauważmy, że nie tylko reprezentacyjne cmentarze katolickie w miastach mają układ parkowo-leśny, skłaniający do ciszy i kontemplacji.

Jak wiadomo, pierwsze mogiły były wspólne, a jeżeli pojedyncze – to albo równe, albo w charakterze kopczyków. Na Litwie długo nie śpieszono używać symbolu krzyża, a w miejscach pochówku ważnych osób stawiano słupy. W głębi Litwy i dziś często spotykamy drewniane słupy z daszkami lub bez, tzw. krykszty (lit. Krikštos), czyli figurki Jezusa ukrzyżowanego lub drewniane kapliczki, często z motywem bolejącego Chrystusa. W swoim czasie, podróżując w poł. XIX w. po Litwie, poeta Władysław Syrokomla zauważył, że nagrobki litewskie były poobwieszane świecidełkami, blaszkami, obrazkami, posążkami.

Wandalin Szukiewicz, znany na przełomie XIX/XX w. archeolog i etnograf, badacz miejsc grzebalnych w dawnej guberni wileńskiej, znajdował w dawnych miejscach pochówku różne różności. Były to albo figurki przypominające bożków pogańskich, albo przedmioty domowego użytku. Przy mężczyznach zwykle był nóż lub uzbrojenie; przy kobietach – świecidełka, naczynia, grzebienie do czesania lnu. Pisał on o tym, że „sztuka zdobnicza ludu” pod postacią oka opatrzności, gwiazdek, trupich czaszek czy aniołków była wystrojem zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz miejsc pochówku.

Wygląd każdego cmentarza, jego kapliczki, pomniki, nagrobki i napisy na nich są wyrazem kultury lokalnej i odzwierciedlają stosunek mieszkających tu ludzi do zjawiska śmierci jako takiej. Stawianie pomników nagrobnych każdemu zmarłemu, do czego przed wiekami nikt nie przywiązywał wagi, faktycznie było próbą ustawienia życia w nowej rzeczywistości. Tę nowość przyniosła kultura szlachecka, dobrobyt, powszechny wzrost edukacji i samoświadomości ludzi. Wileńszczyzna nie ciągnęła się pod tym względem w ogonie, np. za Królestwem Polskim. Konstanty Tyszkiewicz, uczony rodem z Łohojska, w wydanej drukiem w 1871 r. w Dreźnie pracy „Wilija i jej brzegi..”, pragnie zwrócić uwagę czytelnika na kaplicę cmentarną w Bujwidzach i wystrój osiemnastowiecznych trumien szlacheckich. Zaznacza, że w „szczupłym domku” Marii z Morawskich Radziszewskiej (zm. 1787) znalazły się nie tylko blachy (tabliczki) wykonane z brązu, ale i trupia głowa oraz płaczące aniołki. Szczegóły z życia zmarłej oraz pochwałę jej zalet charakteru i uczynków wyryto w postaci długich napisów.

Pod zaborem rosyjskim, a więc i na terenach obecnej Litwy, zakaz grzebania nieboszczyków na terenach przyklasztornych i przykościelnych został wprowadzony rozkazem Katarzyny II i był on podyktowany naturą higieniczną. Co najmniej 420 metrów powinno było dzielić miejsce pochówku od najbliższego domu mieszkalnego, rzeki, jeziora, stawu czy studni. Siłą rzeczy przestrzeń przeznaczona na pochówek wyznaczana jako większa lub mniejsza działka musiała się znaleźć poza obrębem miasta. Z upływem czasu, jak Wilno czy inne miasto się rozrastało cmentarze te siłą rzeczy znalazły się w ich granicach. Tak było na przykład i w przypadku cmentarza Rossa i św. Piotra i Pawła na Antokolu, czyli obecnego Saulės (Słonecznego) na Antokolu. Niektórzy nawet w samej jego nowej nazwie upatrują wpływów pogańskich. Wszak słońce kojarzy się z ciepłem, a wiadomo, że dusze zmarłych przychodziły się ogrzać, a nieboszczyków chowano na górkach Welów i o „vėlių kalnelis” śpiewa się w litewskich pieśniach pogrzebowych – raudos.

Kultura szlachecka i kult pojedynczych nagrobków, tudzież nowy pogląd na miejsce chowania zmarłych, zmieniły mentalność człowieka. Już w XIX w. pamięć i troskę o miejsca pochówku osób bliskich uważano nie tylko za zwykłą ludzką przyzwoitość, ale i sprawę honoru. Śmierć zaczęto przyjmować z żalem i ją opłakiwać. Powszechnie stawiane dziś pomniki nagrobne stały się pomostem pomiędzy światem i zaświatem, zmarłym a żywymi. Częste odwiedzanie tych miejsc, tęsknota za tymi, co odeszli, i smutek na zawsze zostający z tymi, co zostali, zrodziła potrzebę nie tylko pielęgnowania tych miejsc, ale i ich upiększania. Najpierw metalowymi wieńcami, jako że z żeliwa wykonywano pomniki nagrobne i krzyże.

Do kultury zdobienia miejsc pochówku z pewnością przyczyniły się nie tylko stan posiadania, ale i coraz częstsze wojaże zagraniczne w celach zwiedzania, podróżowania, zdobywania wykształcenia. W pierwszym ćwierćwieczu XIX stulecia taki stan powoli zaczął wchodzić w modę, a z czasem przekształcił się w nawyk, stając się dziś tradycją. Jedni badacze kultury w sadzeniu trawy, krzewów, bylin i kwiatów na cmentarzach upatrują pierwiastka pogańskiego (kult roślin). Inni widzą w tym wpływ religii protestanckiej, podług której nie tylko świątynia, ale i pomnik nagrobny musiał być pyszny, na wzór barokowy. Katolicy ofiarowywali Mszę św. żałobną za zbawienie duszy zmarłych, protestanci swoją uwagę skupiali na imponujących strojnych nagrobkach, pragnąc zmarłego pocieszyć i nacieszyć.

Gust i pozycja społeczna wiele w tej materii miały i nadal mają do powiedzenia. W XIX w. pogrzeb dobrze urodzonych, majętnych, dobroczyńców i osób znanych przypominał barwne widowisko. Za konduktem pogrzebowym z trumną na przodzie szła masa ludzi znających i nieznających nieboszczyka. Odprowadzenie zmarłego w ostatnią drogę, kim by on nie był, a więc i przyłączenie się do tłumu żałobników, było powszechnie praktykowanym zwyczajem. Z pochodniami, świecami (kwiatów jeszcze na pogrzeby nie przynoszono), zastępem duchownych, nie mówiąc o zjeździe rodzin spokrewnionych z nieboszczykiem i obywatelach miejscowych. Im lepiej i godniej ktoś żył, tym piękniejszy miał pogrzeb i był odprowadzany w ostatnią drogę z honorami. Zaświadcza o tym na przykład zapis pamiętnikarski datowany z 1822 r., pochodzący ze wspomnień autobiograficznych Gabrieli Puzyniny („W Wilnie i dworach litewskich”) nie raz przyglądającej się tym barwnym korowodom ze swego apartamentu przy ul. Niemieckiej:

„(...) Szereg pojazdów, postępujących za karawanem, ta masa nieprzeliczona ludzi i tłumy ubogich za niemi, cały ten wąż ciągnął się nieraz od Ratusza pod Katedrę, a dzwony 36 kościołów katolickich, bijąc żałośnie, a śpiewy kapłanów, odbywając się na przemian z muzyką wojskową, wznosiły i upokarzały ducha jak jakieś potężne memento mori”.

Pamiętaj o śmierci, czyli łacińskie memento mori przypominało, że także bogatych oraz wpływowych ona dosięgnie. Tej myśli wtóruje zapis „ludowej mądrości”, umieszczony nad bramą główną w formie inskrypcji na jednym z podwileńskich cmentarzy:

Czy zdrów, czy chory, memento mori.