Powrót Ordonówny na Pohulankę
Pani Ewelino, gdy uświadomi się, jak często Panią oglądamy, można rzec, że nie widać u Pani spowolnienia w życiu zawodowym. A mogło by tak być, bo dużo się w Pani życiu prywatnym zmieniło: została Pani mamą, przybyło wiele nowych obowiązków rodzinnych. Dom czy scena – to dylemat, który dotyka wielu artystów.
No cóż, można powiedzieć, że tak jak Ordonówna, którą odgrywam, „nigdy nie chciałam zejść ze sceny”. Ona, przyjmując oświadczyny hrabiego Michała Tyszkiewicza i zamieszkując z nim w Ormianach, postawiła tylko jeden warunek – nie zamierza rezygnować z występów dla publiczności. Śpiew był dla niej wszystkim.
U mnie było podobnie – już po dwóch tygodniach po urodzeniu synka byłam na scenie. Po prostu nie wyobrażałam sobie inaczej. Muszę dodać, że ten okres bez kontaktu z estradą był znacznie dłuższy. Zaszłam w ciążę w czasie pandemii, dwa lata przebywałam w domu, w pełnej izolacji, więc tak bardzo chciało mi się tego kontaktu z ludźmi, moimi fanami, z muzyką… Nie czekałam i żadnego spowolnienia nie było, śmiałam się, że miałam te macierzyńskie wakacje wtedy, kiedy byłam w ciąży.
Poza tym należę do grona tych mam, które uważają, że jeśli ona jest szczęśliwa, to i dziecko jest szczęśliwe. Chciałam też być spełnioną i odpowiedzialną mamą, więc się z synkiem nie rozstawałam: jeździł ze mną na próby, na koncerty, bo musiał być nakarmiony i musiał być blisko. To była cała logistyka, bo ktoś z bliskich musiał ze mną jechać, czy to mąż, czy moi rodzice, czy siostra. Śmialiśmy się, że jesteśmy jak cygański tabor.
Z Ordonówną łączy się też umiłowanie piękna natury. Ona po ślubie z hrabią Tyszkiewiczem zamieszkała w pięknych krajobrazowo Ornianach, w urokliwym pałacu, który stał się gościnnym miejscem dla artystów, tu bywał Gałczyński. W orniańskim pałacu powstało kilka jego wierszy i tekstów piosenek wykonywanych potem przez artystkę na wileńskich i warszawskich scenach. Pani z rodziną mieszka też w pewnym oddaleniu od Wilna. Czy to ma znaczenie dla artystki? Ta potrzeba wyciszenia, obcowania z przyrodą? Czy może chodzi o coś więcej?
Moje korzenie to małe aglomeracje. Teraz mieszkamy w Trokach, ale moja rodzina wywodzi się z Rudziszek. Nie jestem więc wielkomiejską istotą, i to już od urodzenia, nie lubię ruchu, tego miejskiego hałasu, jestem raczej wioskowa. Lubię obcować z przyrodą, słuchać śpiewu ptaków, spacerować wokół jeziora, znać sąsiadów wokoło. Wiem, że to moje miejsce. Jestem artystką, która kocha scenę i ludzi, ale po koncertach wracam tu do mojego gniazdka.
Kariera rozwija się spokojnie, ale w aurze sukcesów. Reprezentowała Pani Litwę w konkursie Eurowizji, była wielokrotną laureatką konkursów nie tylko na Litwie, lecz także za granicą. Na scenie jest Pani królową. Pani głos rozpływa się po widowni, dociera do serc. Jak zaczęła się przygoda ze śpiewem. Kto Panią wypromował?
Śpiewałam od dziecka. Tato jest muzykiem, mama matematykiem. Mama więc wszystko podliczyła i wszystko poukładała tak, aby jej córki śpiewały. Stworzyłyśmy z moimi siostrami takie trio rodzinne. Na początku rodzicom chodziło o to, aby to było takie rodzinne spędzanie czasu z muzyką. Później zespół wyszedł poza dom, koncertowałyśmy w różnych miejscach, tu na Litwie i nawet za granicą. Występowałyśmy w Polsce, na festiwalu w Mrągowie, to były takie moje początki śpiewania. Później siostry wybrały inną drogę, a ja zostałam w zawodzie.
Jeśli chodzi o konkursy muzyczne, to szczerze mówiąc, nie przepadam za nimi. Nie najlepiej się w nich czuję. Konkurs wiąże się z krótkim, parominutowym występem, na którym trzeba pokazać wszystko, co potrafisz, dla mnie to za mało. Konkursy to też często niezdrowa konkurencja, nie zawsze rozsądny szum medialny, celebryckie zachowania. Nie mam w sobie takiej cechy charakteru, żeby przebijać się, rwać przed szereg. To nie dla mnie. Ja chcę po prostu śpiewać najlepiej jak potrafię dla tych, którzy przychodzą mnie posłuchać, tak od serca. Lubię kameralność i pewnego rodzaju spontaniczność.
I cieszymy się również z tego, że nie pomija Pani i nie pomniejsza występów przed polską publicznością. Czy Pani lubi występy dla swoich rodaków?
Bardzo lubię. Polska publiczność to bardzo wdzięczna i szczera widownia. Ale muszę się przyznać, że śpiewanie dla rodaków to większa trema, czuję odpowiedzialność. Wydaje mi się, że oni, czekając na mnie, chcą za każdym razem czegoś nowego, a ja bardzo chcę i robię wszystko, aby ich usatysfakcjonować.
Hanka Ordonówna jako Rita Holm, śpiewaczka i agentka wywiadu, grająca na gitarze w jednej ze scen filmu „Szpieg w masce” (1933), fot. NAC
Ordonówna sfotografowana na pokładzie statku (1934), fot. NAC
Ordonówna w scenie z nierozpoznanego przedstawienia (1938), fot. NAC
Artyści Leon Boruński, Hanka Ordonówna i Igo Sym (polsko-austriacki aktor, wielkrotnie występował z Ordonką; w czasie II wojny światowej oskarżony o kolaborację z Niemcami; odmówił pomocy w uwolnieniu Ordonówny z rąk gestapo; zastrzelony z wyroku ZWZ,) na łódzkiej ulicy, kwiecień 1935 r., fot. NAC
I Pani skala głosu na to pozwala. Ukończyła Pani Akademię Muzyczno-Teatralną w Wilnie na wydziale wokalistyki jazzowej, lecz śpiewa Pani w różnych stylach, również poezję. Jaki styl jest Pani najbliższy.
Najlepiej czuję się w chanson, stylu wywodzącym się z Francji. Takie piosenki są kochane za uduchowione teksty, historie z życia, prostotę i piękny rytm. Chociaż tak naprawdę ja śpiewam wszystko: jazz, musicale i bluesa, poezję i operę, ale najbardziej czuję się sobą w chanson. Te francuskie piosenki są najbardziej moje.
I takim projektem stało się chyba zmierzenie z legendą francuskiej sceny – Édith Piaf – co było wyzwaniem nie tylko wokalnym, ale też aktorskim.
Édith Piaf śpiewam już od kilkunastu lat i wciąż jest mi bliska. Zresztą obojętnie z jakim repertuarem występuję, to widzowie i słuchacze na koncertach zawsze oczekują, że ją zaśpiewam. Te piosenki tak weszły we mnie, że właściwie traktuję je jak swoje.
Édith Piaf była to pieśniarka wielka, mająca swój niepowtarzalny styl. Ja ją śpiewam „po swojemu”, gdyż uważam, że nie można robić jej kopii, tego się nawet nie da, ją po prostu trzeba czuć. Świadomość jej tragicznego życia buduje tę postać.
I śpiewanie jej to również wyzwanie aktorskie. Pani umiejętności aktorskie przydały się kolejny raz. Podjęła się Pani równie ambitnego zadania zagrania i zaśpiewania partii słynnej Ordonki w spektaklu teatralnym. Jak przyjęła Pani tę propozycję? To również postać legendarna, bardzo wyrazista i wymagająca pokazania możliwości nie tylko głosowych, lecz także scenicznych. Boska Ordonka. Również ona miała swój niepowtarzalny styl, mówiono o niej, że śpiewa trzema głosami naraz. Była na szczycie, była gwiazdą – jej dalsze losy to pasmo nieszczęść. U szczytu sławy aresztowana przez Gestapo, zesłana do ZSRS, i dalej z uratowanymi dziećmi z łagru do Libanu. Później Palestyna, Syria, Bejrut, gdzie zmarła na gruźlicę. Taką kobietę musi się śpiewać z wyjątkową atencją i przeżyciem. Co Pani czuje, utożsamiając się z nią.
Oczywiście, propozycję zagrania tej roli, złożoną przez panią Liliję Kiejzik, przyjęłam natychmiast, bo działam spontanicznie. Jak tylko o tym usłyszałam, powiedziałam z zachwytem „tak!”, a później wróciłam do domu i pomyślałam: hola, hola, może to tak za odważnie, to nie taka prosta sprawa, to wymaga kunsztu nie tylko wokalnego, ale i aktorskiego. Z drugiej strony pomyślałam, przecież mam już doświadczenie, grałam już w musicalach, gdzie jest dużo gry scenicznej.
Poza tym zdecydowałam się, bo zwyczajnie Ordonówna mnie zaintrygowała. Trochę już o niej wiedziałam, ale skoro zdecydowałam się przyjąć propozycję wcielenia się w jej postać w sztuce teatralnej, postanowiłam zgłębić wiedzę: z książek o niej i filmów o niej, jak i tych z jej udziałem. I rzeczywiście to fascynująca kobieta o nietuzinkowym głosie i niesamowitej biografii.
Była to osoba skromna, a zarazem wielka, o wielkim sercu. W trakcie swojego niedługiego życia tyle zdziałała i na scenie, i działając na rzecz wolności, i uczestnicząc w akcjach pomocowych. I przy tym wszystkim była pogodna i mająca dobry humor, którym starała się obdzielać ludzi wokół.
Znała wiele anegdotek, którymi rozśmieszała towarzystwo, i odebrałam ją, tak po ludzku, jako bardzo sympatyczną kobietę. Była też bardzo zdolna i inteligentna. Stała się mi bliska i nawet doszukałam się podobieństwa do niej: to jest na pewno wrażliwość na piękno i zarazem na krzywdę innych – ja też staram się być w życiu po prostu dobrą, staram się pomagać i współczuję tym w jakiś sposób pokrzywdzonym. Drugie, co nas łączy, to niewątpliwie miłość do sceny, do śpiewu. Bardzo się cieszę, że mogę ją zagrać na deskach teatru i śpiewać jej piosenki.
Praca nad rolą pochłonęła mnie. Przyznam, nie było to łatwe zadanie: dużo testów do nauczenia, nie tylko słów piosenek, ale całej roli teatralnej. Bardzo to przeżywałam, ale dziś już jestem spokojna i usatysfakcjonowana. I mam nadzieję, że publiczności, która przyjdzie na spektakl, będzie się podobać. Daliśmy z siebie wszystko.
Nie możemy zdradzać za wiele, ale spektakl pokaże historię Ordonówny w wymiarze nie tylko artystycznym, ale i tym ludzkim.
Tak. Nawet większa część spektaklu będzie poświęcona jej życiu. Będą sceny z jej codzienności, będzie o mężczyznach jej życia, o hrabim Michale Tyszkiewiczu, którego gra Oskar Wygonowski. Wszystko przeplatane jej piosenkami. Będą szlagiery, które wszyscy znamy, ale też te mniej znane piosenki. Doborem ich do spektaklu zajmowałam się właśnie ja i byłam pełna zachwytu – ona miała tyle utworów, z takimi pięknymi tekstami, w różnej stylistyce. To jest naprawdę piękna muzyka.
Nie bez znaczenia jest to, że ten spektakl będzie wystawiony w Teatrze na Pohulance. A przecież Ordonówna do 1941 r. występowała na deskach tej sceny. To chyba jest przeżycie, uświadomienie sobie, że w tym miejscu przed laty stała i śpiewała ona, promieniejąc swym gwiazdorstwem.
Tak, to prawda, to jest przeżycie. Dzięki źródłom wiemy dziś, jak Ordonówna była odbierana przez ówczesnych wielbicieli jej talentu, z jaką owacją witana i żegnana na tej scenie. I zdradzę, że to będzie też pokazane w naszym spektaklu.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 18(52) 06-12/05/2023