American Dream: od "Mickiewiczówki" do Michigan


Wiesław Stecewicz, fot. archiwum rodzinne
Życie czasami pisze takie scenariusze, na które sami byśmy zapewne nigdy nie wpadli. Nie przypuszczałam nawet, że po prawie 35 latach będę miała okazję rozmawiać z kolegą szkolnym Wiesławem Stecewiczem, który od dłuższego już czasu mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest cenionym lekarzem, a do Wilna przyjechał ostatnio na spotkanie z okazji 25-lecia zakończenia studiów medycznych na Uniwersytecie Wileńskim. Ale o wszystkim po kolei…
Na "ślad" Wieśka "natrafiłam" absolutnie przypadkowo przed rokiem podczas wywiadu z jego mamą Mirosławą Wojszwiłło - poetką, pisarką, dziennikarką. W trakcie rozmowy wyjaśniło się, że moja rozmówczyni od jakiegoś czasu mieszka w Stanach Zjednoczonych, dokąd wyjechała za synem lekarzem i że mieszka z jego rodziną. Pojawiła się też informacja, że była kiedyś przewodnikiem. I ten uśmiech pani Mirosławy wydał mi się taki znajomy. Skojarzyłam, że był w "Mickiewiczówce" (wtedy Wileńskiej Szkole Średniej nr 11, obecnie Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Wilnie) chłopak, którego mama była przewodnikiem. Wtedy to było dość rzadkie. Nie wiem dlaczego, ale zapamiętałam tę panią jak przychodziła do szkoły... Zapytałam po wywiadzie, czy jej syn ma na imię Wiesiek, no i tak się odnaleźliśmy.

Pamiętam Wieśka ze szkoły jako przystojnego chłopca o blond włosach. Wydaje mi się, że przypominam sobie nawet, jak miał je ścięte... Uczył się w równoległej klasie, obserwowałam go więc niejako z boku. Teraz wiem, że już wtedy jako 16-latek miał swoją pasję - marzył o zawodzie lekarza. I szedł konsekwentnie do swego celu. 


 Wiesław Stecewicz wśród pracowników kliniki w Clarkston, fot. endoscopicsolutions.org

Pomyślnie wstąpił na medycynę na Uniwersytecie Wileńskim. Zanim jednak rozpoczął studia, musiał pójść do wojska na dwa lata. Takie były czasy. Po odbyciu służby wrócił na uczelnię i przez 6 lat zgłębiał wiedzę medyczną. Ukończył studia w 1992 roku. Potem był jeszcze zaliczony kurs administracyjny, kilkumiesięczne wyjazdy do Szwecji i Stanów Zjednoczonych. 

"Niestety jednak, nie było na Litwie pracy. W ministerstwie zdrowia powiedziano nam, że uniwersytet szykuje specjalistów, którzy nie są potrzebni. Byliśmy z kolegą bardzo zdziwieni, usłyszawszy takie słowa od zastępcy ministra. Zacząłem więc szukać pracy na własną rękę" - opowiada.

Owe poszukiwania zaprowadziły go do The United States Agency for International Development - organu amerykańskiej administracji, zajmującego się m.in. pomocą państwom wprowadzającym demokratyczne reformy. Przepracował w tej instytucji w Stanach Zjednoczonych 1,5 roku, ale to nie było to tym, czego pragnął. To nie była praca, do wykonywania której przez tyle lat się kształcił. 

Powiedział wtedy swoim ówczesnym zwierzchnikom, że wraca do medycyny i że chce wykonywać zawód lekarza. Owa "amerykańska droga" do zawodu zajęła mu parę lat: egzaminy, praca naukowa, otrzymanie odpowiednich referencji. Były 3 lata rezydentury, następnie - 3 lata specjalizacji w gastroenterologii, kolejne 3 lata - w dużej klinice gastroenterologicznej. I oto od 11 lat Wiesław Stecewicz ma własną prywatną klinikę w Clarkston i Livonii w stanie Michigan. 

Mieszka w Stanach Zjednoczonych na stałe od 1995 roku.

Czy trudno było się zaadaptować? "Trudno. Trudne bywały sytuacje finansowe, emocjonalne. Nie jest łatwo. Wszystko ma swoją cenę. Uważam jednak, że zrobiłem dobrze" - podkreśla.

Stara się przyjeżdżać na Litwę jak najczęściej. Udaje się jednak średnio raz na trzy lata. Poprzednio był przed pięciu laty - z okazji 20-lecia ukończenia studiów, w tym roku przyjechał na ćwierćwiecze. Przyjeżdżałby może częściej, ale prywatna praktyka rządzi się, jak wiadomo, swoimi prawami. Oprócz tego jest troskliwym ojcem trójki dzieci. "Dzieci były małe, trzeba było wiele czasu im poświęcać" - wyjaśnia.

Wiesław Stecewicz z mamą i dziećmi: od lewej Jonathon, Jane i Emily, fot. archiwum rodzinne

Jonathon skończył 18 lat. Ma piękny głęboki bas. Wstąpił na Wydział Aktorstwa i Teatru Muzycznego w Oakland University w Rochester, Michigan. "Jonathon jest wewnętrznie bardzo zmotywowany. Każdego dnia ćwiczy przez co najmniej godzinę. Kiedyś uprawiał jedną z koreańskich sztuk walki, teraz większość czasu spędza trenując samodzielnie. Wie, że skoro ma być aktorem, powinien bardzo dobrze wyglądać. No i bardzo dobrze wygląda" - podkreśla dumny z syna ojciec, którego dumą są również dwie córki Emily i Jane.

"Emily ma 17 lat. Chce być lekarzem ortopedą. Uprawiała gimnastykę od 3. roku życia. Widziała wiele różnych urazów. Może to z tego się wzięło, że chce teraz pomagać innym. Pracuje jako wolontariuszka w szpitalu. Uczy się bardzo dobrze - bierze najtrudniejsze kursy w szkole i ma zamiar wstępować na medycynę" - mówi Wiesław. "Jane ma jeszcze 14 lat. Również zamierza zostać lekarzem, ale na razie nie wie dokładnie jakim - ciągle zmienia specjalizacje" - mówi z uśmiechem tata trójki dzieci, z których każde oprócz mnóstwa zajęć koniecznie uprawiało i uprawia którąś z dyscyplin sportowych. Zresztą, sam Wiesław również jest zwolennikiem aktywnego spędzania czasu wolnego.

Wiesław Stecewicz podczas wspinaczki w Cabo San Lucas w Meksyku, fot. archiwum rodzinne

Czy dzieci znają polski? "W domu mówimy po polsku, również - do dzieci. One w zasadzie wszystko rozumieją. Trudniej jest mówić. Jak się nie rozmawia, to nie możesz być super w języku" - wyjaśnia Wiesław, który znając polski, litewski, rosyjski i angielski rozmawia z pacjentami w języku, w jakim się do niego zwracają. Co prawda, po litewsku i rosyjsku - raczej rzadko, ale polski przewija się częściej. 

Nowy rok akademicki już się rozpoczął - na Litwie przed ponad miesiącem, w Polsce przed paroma dniami. Niemało młodych osób - Polaków z Litwy - wybrało się na medycynę - i tu w kraju, i w Macierzy. Kto wie, może któryś z nich wyjedzie kiedyś za ocean... 

Jakie jest przesłanie do nich Wiesława Stecewicza - pochodzącego z Wilna lekarza, który w pełni zrealizował swoje marzenie zawodowe w Stanach Zjednoczonych i który jest bardzo zadowolony z tego, co robi? "Jeżeli jest pasja to tego zawodu, to trzeba iść za nią. Jeżeli natomiast jej nie ma, to trzeba po prostu uciekać z medycyny jak najszybciej i zwolnić miejsce dla kogoś, dla kogo jest prawdziwym powołaniem. To wyjątkowy zawód" - podkreśla z przekonaniem.