Czy Wilno pokocha pisarkę, która to miasto ukochała?


Na zdjęciu: Ewa Sobieniewska, fot. Archiwum E. Sobieniewskiej
Ewa Sobieniewska ukochała Wilno całym sercem, a rok spędzony w stolicy naszego kraju, gdzie na Uniwersytecie Wileńskim studiowała filologię polską, wspomina jako najpiękniejszy w całym jej życiu. Dziś pisze piękne powieści historyczne z Wilnem tle.







Brenda Mazur:
 Pani książki same przez siebie mówią o tym, że Wilno i Wileńszczyzna zauroczyły Panią. Jak to się zaczęło?

Ewa Sobieniewska: Sama pochodzę z małego polskiego miasteczka w województwie świętokrzyskim, ale w moim rodzinnym domu pełno było Wilna i Kresów, a wszystko za sprawą mojej mamy – cudownej polonistki, zafascynowanej Mickiewiczem, Słowackim i Miłoszem. Na półkach stały książki o Wilnie i właśnie z mamą pojechałam po raz pierwszy jako mała dziewczynka do tego wyjątkowego miasta. Mój dziadziuś był przed wojną ułanem 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich i odbywał służbę wojskową we Lwowie. Dlatego, można powiedzieć, miłość do Kresów wyssałam z mlekiem matki.

W Wilnie zakochałam się dopiero, gdy zaczęłam studia na Uniwersytecie Wileńskim. Był rok 2006, przyjechałam tu w ramach europejskiego programu Erasmus i nawet nie musi pani pytać, dlaczego to było Wilno [śmiech]. Wybór był oczywisty. I to była dobra decyzja, bo Erasmus oprócz wiedzy, jaką się zdobywa na uczelni, daje coś więcej, wartością dodaną projektu jest wymiana kulturowa. Poznaje się historię, kuchnię, zwiedza osobliwe miejsca, poznaje ciekawych ludzi. I to wszystko, czego tu doznałam, mnie omamiło. Wilno przywitałam jesienią, całe spowite mgłą, tajemnicze i piękne. Od pierwszego wejrzenia się zakochałam… Razem z przyjaciółką Sylwią wałęsałyśmy się po urokliwych uliczkach, pełne zachwytu i poczucia szczęścia, że możemy w Wilnie studiować.

Jest Pani osobą wrażliwą na piękno, ale i pasjonatką historii. Nie bez znaczenia jest fakt, że jest Pani również teatrolożką i filmoznawczynią.

Od dziecka fascynują mnie dawne epoki, zwyczaje, ludowe wierzenia, ale także kultura ziemiańska. I znów za sprawą mamy, gdyż w domu było mnóstwo książek o dworach, pałacach, życiu szlachty. Gdy dorosłam, sama zaczęłam uzupełniać domową bibliotekę o kolejne tytuły. Fascynowało mnie, jak się ubierano, jak spędzano wolny czas, jak szlachta żyła na co dzień. Nie mniej interesowało mnie życie ludności wiejskiej. Między dworem a wsią była przepaść, którą dopiero czas zaczął zasypywać.

I ja dziś w swoich powieściach pokazuję życie zamożnego ziemiaństwa, ale także chłopów. Ze wsią mam osobisty związek. Najukochańszym miejscem na ziemi małej Ewy była rodzinna wieś mojej mamy. Tam spędzałam beztrosko wakacje u dziadków. Wędrówki po lesie, zapach poziomek i piwonii, smak pieczonych na kaflowej kuchni ziemniaków, głos babci otwierający wrota do dawnych opowieści, poczucie bezpieczeństwa… To wszystko wpłynęło na to, kim jestem i o czym piszę.


W dniach 23–24 maja na Uniwersytecie Wileńskim po raz 21. odbyły się tradycyjne Dni Polonistyki. Pierwszego dnia uczestnicy i goście święta polonistycznego spotkali się na międzynarodowej konferencji studenckiej, w której wzięli udział doktoranci z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II oraz Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, a także studenci polonistyki z UW i KUL. Po konferencji odbyło się spotkanie z pisarką Ewą Sobieniewską, autorką powieści historycznych „Srebrne wrzeciono” oraz „Zaklęte lustro”, których akcja toczy się m.in. w Wilnie w XVII i XIX w., fot. Uniwersytet Wileński

Ale to studia na filologii polskiej w Wilnie dzięki wymianie studenckiej Erasmus miały wpływ na to, że postanowiła Pani pisać historie z Wilnem w tle.

Na pomysł pierwszej książki wpadłam, gdy byłam na trzecim roku polonistyki w Kielcach i czekałam na wiadomość, czy zakwalifikowałam się na studia w Wilnie. Umieszczenie akcji na Wileńszczyźnie przyszło bardzo naturalnie. Tak musiało być. Studia w mieście Mickiewicza oczywiście bardzo mi pomogły. Wszystkie wyjazdy na Kresy Wschodnie były dla mnie niezwykle inspirujące. Odwiedziłam na Białorusi: Nowogródek, Zaosie, Świteź. Byłam na Mereczowszczyźnie u Kościuszki, u Reytana w Hruszówce, u Rodziewiczówny w Hruszowej, w Grodnie i w Bohatyrewiczach, które tak pięknie opisała Orzeszkowa. Równie romantyczna jest Wileńszczyzna – chodziłam śladami Mickiewicza, Słowackiego, Kraszewskiego, Miłosza.

Urzekły mnie rzeki Niemen (który zawsze będzie mi przypominał zamieszkały nad nim ród Korczyńskich i Bohatyrowiczów) i Wilia, której wody przemieszczają się w przepięknej dolinie, aby z Niemnem połączyć się w Kownie. Sam wieszcz Mickiewicz w swoim poemacie „Konrad Wallenrod” poświęcił tej rzece jedną pieśń: „Wilia, naszych strumieni rodzica”. W późniejszych latach ten tekst, wzbogacony o muzykę Stanisława Moniuszki, był śpiewany w polskich domach jako pieśń patriotyczna.

Do Moniuszki mam wielki sentyment. Wzrusza mnie jego muzyka i szczera, do „grobowej deski”, miłość do żony Aleksandry, wileńskiej panienki, którą poznał jako nastolatek, przybywszy do Wilna. A co do rzek jeszcze, to nie mogę nie wspomnieć o małej, romantycznej rzeczce, Wilejce, którą zachwycił się sam Konstanty Ildefons Gałczyński, opiewając ją w swej poezji.

Tyle poezji jest w Wilnie… Dużo by pisać o moich zachwytach. Ja po prostu chłonęłam piękno tych miejsc, by potem móc wykorzystać je w swoich powieściach. Bo najłatwiej pisze się o miejscach bliskich sercu, a ja Wilno kocham.

Jak się pisze książkę? Jako laik myślę sobie, że jeśli się pisze o emocjach, to wystarczy nasza wyobraźnia i obserwowanie otoczenia. Ale gdy dochodzą wątki historyczne, to one już wymagają czegoś więcej, sięgnięcia do źródeł.

Na początku jest pomysł na fabułę, a potem oczywiście muszę się przygotować. Raz jeszcze sprawdzam fakty historyczne, staram się dobrze poznać miejsca, o których piszę. Czytam książki z epoki, opracowania, konsultuję się ze specjalistami, ale najważniejsza jest ciekawa historia, która ma porwać za sobą czytelnika. Sama tego oczekuję od twórców i staram się, żeby moje powieści były emocjonalne, dobrze napisane i wiarygodne. Czasami jest to męczące dla mnie samej, bo gdy np. piszę, że bohaterka wokół dworu rozrzuca zioła, aby chronić dom, to sprawdzam, jakie dawniej rośliny odstraszały złe moce, jakie były wierzenia. Dlatego pisanie powieści zajmuje mi dużo czasu, ale jest fascynujące i rozwijające.

Pomysły czerpię z życia, z miejsc, które odwiedzam. Pewna historia wzięła się w mojej powieści z jednego zdania w książce „Zwyczaje i obyczaje w dawnej Polsce”. Przeczytałam tam, w jaki sposób kat mógł zdobyć żonę, i to uruchomiło wyobraźnię, bo jak można pokochać mężczyznę, który jest okrutny i do domu przynosi pieniądze z zabijania. Nie da się też uciec od bolesnej historii. Akcja pierwszej i drugiej książki rozgrywa się między powstaniem listopadowym a styczniowym, co rzutuje na fabułę. To był trudny czas, gdy Polska była pod zaborami, ale Polacy wciąż mieli nadzieję na odzyskanie niepodległości. Powstanie styczniowe pogrzebało te nadzieje na długie lata.

Jak dotąd w dorobku ma Pani dwie powieści, „Srebrne wrzeciono” i „Zaklęte zwierciadło”, i mają one swoich miłośników. Zostały też zauważone przez krytykę. „Srebrne wrzeciono” otrzymało tytuł Książki Roku 2022 serwisu literackiego Granice.pl. Pani książki „chwytają za serce” – tak o nich piszą Pani czytelnicy.

Bardzo mnie to cieszy. To najmilsze słowa dla pisarki.


Fot. archiwum Ewy Sobieniewskiej

Opinie czytelników i blogerów literackich o powieściach Ewy Sobieniewskiej

Lubimy Czytać: „Tę historię czyta się jednym tchem z niekłamaną przyjemnością. W tej książce nie ma słabych punktów. Wszystko perfekcyjnie współgra ze sobą i się uzupełnia. Jest bardzo dobry pomysł na fabułę, jest wartka akcja, są emocje i niespodzianki, są dobre dialogi i prześliczne, plastyczne opisy przyrody”.

Zwierciadlo.pl, Stella: „Doskonale nie tylko skonstruowana, ale także napisana opowieść z pierwszej połowy XIX wieku. (…) Opowieść toczy się dynamicznie, czytelnik ma wrażenie, że jest jednym z uczestników trudnego życia głównej bohaterki, Elizy. To naprawdę niezwykłe, że książka nie nudzi nawet przez moment, że każde zdanie jest zajmujące”.

Podartastrona – czytam i recenzuję (Insta @podartastrona): „»Srebrne wrzeciono« to debiut Ewy Sobieniewskiej, który wciąga od pierwszej strony. Cała historia jest niesamowicie dopracowana w każdym, najdrobniejszym szczególe. (…) Dwie kobiety, pochodzące z całkowicie różnych warstw społecznych, które wszystko dzieli i jednocześnie wszystko łączy. Walka o własne szczęście, walka o prawo do decydowaniu o własnym życiu, walka o miłość, walka toczona na przekór całego otaczającego społeczeństwa. Jest to jedna z najlepszych książek, które przeczytałam, bardzo dziękuję i czekam na następne tomy”.

Jak mi Pani wspomniała, „Srebrne wrzeciono” jest początkiem sagi. Dziś mamy już drugi tom. Ilutomowa to będzie historia?

Zaplanowałam sześć tomów sagi rodzinnej. Każdy tom to odrębna historia, inne emocje i inna baśń, która staje się motywem przewodnim całej powieści. W pierwszej powieści położyłam nacisk na siłę kobiet i prawo do decydowanie o sobie. W drugiej zaś istotne jest to, aby żyć tym, co się dzieje tu i teraz, bo życie przeszłością może przynieść opłakane skutki. To książki o kobietach, o ich marzeniach i sile, książki o marzeniach i miłości, o bolesnej historii i o walce o szczęście.

W powieściach oddaje Pani głos kobietom. Kobietom, które miały odwagę zadecydować o własnym życiu, wziąć sprawy we własne ręce, sprzeciwić się i spełniać marzenia. Czy sprawy kobiet są Pani bliskie?

Zagadnienia siły kobiet, emancypacji, feminizmu są mi bliskie od dawna. Nawet pracę magisterską poświęciłam kobietom i ich próbie odnalezienia się w wiekach, które dla kobiet nie były przyjazne. Fascynuje mnie to, jak kobiety potrafiły mimo wszystko walczyć o siebie i swoje marzenia. Dla mnie Orzeszkowa to niezwykle postępowa, odważna i wyłamująca się z ram epoki emancypantka. Podobnie Konopnicka, Zapolska czy Maria Skłodowska-Curie. Wyjątkowe, ambitne kobiety, które nie pozwoliły sprowadzić się tylko do roli żony czy matki. Zawsze podziwiałam moją babcię, mamę, siostrę. To dla mnie przykład kobiet silnych, wybitnych i odważnych, które są dla mnie źródłem inspiracji.

À propos siły kobiet. Na rynku wydawniczym jest tłoczno, jest ogromna konkurencja. Czy nie ma Pani obaw, że może zagubić się w tym gąszczu pisarskim? Czy wiąże Pani przyszłość z pisarstwem?

Rzeczywiście, można powiedzieć, że rynek jest wręcz zasypany powieściami, dlatego przebić się jest bardzo trudno. Oczywiście mam świadomość, że moje książki mogą przepaść, mogą nie zostać zauważone, ale jest we mnie pewność, że to dobre, wartościowe powieści, które w ciekawy sposób pokazują życie kobiet w dawnych wiekach, a jednocześnie są bardzo aktualne.

Moim wielkim marzeniem jest ekranizacja „Srebrnego wrzeciona”, a także kolejnych książek. Myślę, że te powieści są bardzo filmowe i mogłyby spodobać się widzom. W Polsce wielką popularnością cieszą się seriale historyczne z dworkami i pałacami w tle. Mamy bogatą historię, mamy być z czego dumni i co pokazywać.

Bardzo bym chciała zająć się wyłącznie pisaniem, bo na razie muszę godzić to z pracą zawodową, co jest bardzo trudne, gdyż praca pedagoga jest równie pochłaniająca. Niestety, na luksus życia z pisania książek mogą pozwolić sobie tylko nieliczni. Ale na pytanie, czy chciałabym zająć się tylko pisaniem książek i z tego żyć, odpowiem: tak, i to bardzo. Po pierwsze, bo to kocham. I na swojej zawodowej drodze spotykam pasjonatów podobnych do mnie. Po drugie, wydaje mi się, że jestem w tym coraz lepsza, chociaż wciąż nie brakuje mi pokory i ciekawości, które sprawiają, że pracuję nad swoim warsztatem i staram się doskonalić. Po trzecie, sprawnie działający biznes, w którym pieniądze nie są jedyną motywacją do działania, przynosi zyski (często trzeba działać metodą małych kroczków i bez krwiożerczej pazerności), bo choć sprzedaję książki, tak naprawdę próbuję zarażać swoją miłością do literatury. A wszystkim nam potrzebne są dobre, pozytywne, inspirujące historie.

Spotykamy się z Panią na Uniwersytecie Wileńskim z okazji Dni Polonistyki. Czy to Panią cieszy? Jak Pani widzi Wilno po latach i jak dziś czuje się w murach uniwersyteckich?

To dla mnie wielkie wyróżnienie i powód do dumy. Przyjechałam na zaproszenie pani prof. Ireny Fedorowicz i pani dr Teresy Daleckiej, z którą od czasów studiów pozostałyśmy w kontakcie. To niezwykłe, że mogłam wrócić tu jako pisarka, a przecież nie tak dawno byłam studentką uniwersytetu. Spotkanie poprowadziła utalentowana dziennikarka Ida Candravičienė, która bardzo dokładnie prześledziła moją krótką pisarską drogę i wyszperała różne ciekawostki. W spotkaniu wzięli także udział studenci z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Lublinie, a także Sebastian Fauer – dowódca grupy rekonstrukcji historycznej, co było okazją do ciekawej wymiany myśli.

Wilno po latach kocham jeszcze bardziej i wciąż odkrywam nowe miejsca i zaułki. Ponieważ moja kolejna powieść rozgrywa się w czasie powstania styczniowego, poszłam na plac Łukiski, gdzie odbywały się egzekucje powstańców. Bohaterowie tamtych wydarzeń, w tym przywódcy powstania na Litwie, Zygmunt Sierakowski i Konstanty Kalinowski, musieli czekać na godny pochówek ponad 150 lat. Ich szczątki zostały odnalezione na Górze Zamkowej i pochowane z honorami, w obecności prezydentów Polski i Litwy w kaplicy na Rossie. Przepiękny pomnik powstańców postawiono na dziedzińcu klasztoru franciszkanów w Wilnie.

Mogłam też spełnić swoje marzenie i zobaczyć słynne Towiany, położone ponad 80 km od Wilna, które w moich powieściach występują jako Łempice. Kiedy pisałam „Srebrne wrzeciono”, miałam w głowie wizję wyjątkowego miejsca o bogatej historii. Kiedy zobaczyłam grafikę Napoleona Ordy przedstawiającą majątek Towiany, pomyślałam: „To jest to! To są moje Łempice”. Od tego czasu obraz Ordy wisiał w moim pokoju nad łóżkiem, a ja, tworząc powieściowy pałac, opisywałam dawny rozległy majątek Radziwiłłów. Wiedziałam, że pałac przetrwał zawirowania historii i każdego roku obiecywałam sobie, że znajdę sposób, aby tam pojechać. Kiedy dostałam zaproszenie na uniwersytet, uznałam, że czas najwyższy spełnić to marzenie. Napisałam wiadomość do Diany Kardis-Gavinčiuk, wilnianki, polskiej tłumaczki i miłośniczki literatury, czy wie, jak dojechać do Towian. Odpisała, że mnie zawiezie i z chęcią sama zobaczy to miejsce. Będę jej za to wdzięczna do końca życia. W ten sposób spędziłyśmy razem niezapomniany dzień w Towianach, moich powieściowych Łempicach. Czułam się tak, jakbym weszła do swojej książki. Przepiękny pałac, rozległy park, a wszystko skąpane w majowej szacie. Rzeczywistość okazała się wspanialsza od wyobrażeń.

„Wiktoria, ujrzawszy pałac w Łempicach, pomyślała, że nigdy nie widziała tak pięknego miejsca. To była miłość gwałtowna jak letnia burza. Wzruszenie chwyciło ją za serce i zastygło w gardle, uniemożliwiając wydobycie choć jednego słowa”. Poczułam to samo, co bohaterka mojej powieści. Wiktoria była zmuszona porzucić jej ukochaną świętokrzyską krainę, ale dom, miłość i szczęście znajduje na Wileńszczyźnie. Wrasta w tę ziemię i kocha ją tak, jak ja pokochałam. 

Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 22 (65) 08-14/06/2024