Mania kaziukowania
wilnoteka.lt, 9 marca 2016, 08:10
fot. wilnoteka.lt
W niedzielę zakończył się trzydniowy jarmark kaziukowy. Po spędzeniu wielu godzin na ulicach Starego Miasta bardzo się rozmarzyłam. Uderzyło mnie, jak uprościliśmy sobie współcześnie życie, jak wyzbyliśmy się smaku i niezwykłości, które mogłyby towarzyszyć naszym codziennym… zakupom.
Zakupy na Kaziukach to poezja, to sztuka powolnego przechadzania się od straganu do straganu, cieszenia oczu bogactwem kolorów. To czas na degustację przysmaków i nawiązywanie kontaktu ze sprzedawcą… Wiele osób uprzedzało mnie, że współczesne Kaziuki to nie to co kiedyś, że utraciły swój dawny klimat, że na straganach sprzedaje się teraz również chińszczyznę, a ceny tradycyjnych wyrobów kilkukrotnie przewyższają ich wartość. Ja nie mam porównania, jako że w tym roku pojawiłam się na jarmarku po raz pierwszy, ale jak dla mnie Kaziuk nadal ma w sobie magię, o której z sentymentem opowiadają wilnianie.
W tym roku Kaziukom towarzyszyła piękna, słoneczna pogoda, co dodatkowo umilało czas spędzany między straganami. Postanowiłam wybrać się na zwiady z kamerką i tak mi się spodobało spacerowanie po jarmarku, że trudno było powiedzieć sobie "dość". Zauroczyła mnie przede wszystkim bezpośredniość kontaktu sprzedawcy i klienta, a raczej artysty i osoby zainteresowanej jego sztuką. Kaziuk to spotkanie, na którym płaci się (może czasami rzeczywiście trochę za wiele) za sztukę, wyrób, w którą ktoś włożył serce, swój wysiłek, pomysł. I nie ważne czy chodzi o wyrób kiełbasy, sera, uszycie koszuli, czy splecienie palmy. Za każdym przedmiotem stoi jakaś historia, tajemnica wyrobu. Sprzedawcy chętnie opowiadają o swoich pasjach. Takie spotkania są pouczające i inspirujące.
Na kaziukowych straganach oferowano głównie wyroby miejscowe, z krajów bałtyckich i z Polski. Znalazłam tam takie towary, z którymi wcześniej się nie zetknęłam, np. proszek i zefiry z dzikiej róży, naturalne galaretki, orientalne przyprawy, wytrawną baklavę turecką, czy maskotki wypchane pestkami wiśni. Chodząc od stoiska do stoiska poznawałam historie życia artystów i zebrałam cały plik wizytówek, żeby w razie potrzeby móc z nimi nawiązać kontakt. Jak się okazało, niektórzy wystawcy przyjeżdżają na jarmark od lat, a są też tacy, którzy tradycję uczestnictwa w Kaziukach kontynuują od kilku pokoleń.
Na samym początku mojego spaceru zaopatrzyłam się w wygodny wiklinowy koszyk. Bardzo szybko go zapełniłam. Skusiły mnie góralskie oscypki, drewniane chochle, ceramika z Bolesławca, turecka baklava rumowa, drewniane zabawki, domowy dżem z żurawiny, okrągłe baranki i słodkie bloczki z nasion posklejane miodem. Można było też zaopatrzyć się w wielkanocne palmy, odzież z naturalnych materiałów, pierniki, makowce, biżuterię i ziołowe kosmetyki. Bardzo przyjemnie było spacerować w zakupowym gwarze, wśród głośnych rozmów i muzyki ulicznych grajków.
Zdziwiłam się, że Kaziuk przyciąga do Wilna osoby z całej Europy. Po pierwsze do stolicy Litwy zjechało mnóstwo Polaków, zarówno sprzedawców, jak i kupujących. Pewne małżeństwo, z którym porozmawiałam przyznało, że co roku przyjeżdżają na jarmark aż ze Śląska. Oprócz polskiego między stoiskami dał się słyszeć język angielski, włoski, niemiecki i czeski.
Trzydniowy jarmark niestety dobiegł już końca, ale kolejny za rok. Biorąc pod uwagę tłumy, które zgromadził na ulicach Wilna można stwierdzić, że nie wszyscy ludzie kochają markety. Niech żyje Kaziuk i niech nas czaruje, choćby tylko raz do roku!
Na podstawie: Inf.wł.
Zdjęcia: Ewa M. Kaczmarek
Montaż: Edwin Wasiukiewicz