Przez 99 lat nigdy nie opuściłam Wilna
Anna Pieszko: Co dla Pani oznacza ta wyjątkowa data?
Janina Gieczewska: 6 września w tym roku był dla mnie dniem wyjątkowym i niepowtarzalnym. Upłynęło 99 lat mego życia. Przestąpiłam próg dwóch dziewiątek i zaczął się nowy rok prowadzący mnie do okrągłej daty. Tradycyjne polskie życzenie: „Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam”, śpiewano mi nieraz. Jeżeli się ono spełni, to będę bardzo rada, bo o moim wieku się mówi, że każdy dzień jest darowany.
Urodziła się Pani w przedwojennym, polskim Wilnie. Proszę opowiedzieć o tym okresie swego życia.
Często rozmyślam o swojej przeszłości i o życiu, które tak szybko przemija. Jestem rodowitą wilnianką. Urodziłam się w moim ukochanym Wilnie, którego nigdy nie opuściłam. Jestem żywym świadkiem różnych wydarzeń i przemian, które w nim zachodziły w ciągu tych długich lat mego życia. Wilno należało do Polski, było miastem polskich pamiątek narodowych, wszędzie słyszało się tylko język polski. 2023 to rok obchodów jubileuszowych 700-lecia założenia Wilna. Jestem dumna z tego faktu, że w tej dacie mieści się również moje niepełne 100 lat. Dla rozwoju i rozkwitu mego kochanego miasta również oddałam lata swojej skromnej pracy. Pracowałam przy odgruzowywaniu zniszczonego przez wojnę miasta, zajmowałam się porządkowaniem grobów żołnierskich na cmentarzu Rossa i pracowałam dla polskich dzieci w państwowym Wydawnictwie Literatury Pedagogicznej, przemianowanego później na wydawnictwo „Šviesa”.
W jakiej atmosferze minęły Pani dzieciństwo i młodość?
W bardzo ciepłej atmosferze, wśród wspaniałych ludzi, którzy kształtowali mój charakter. Byli to przede wszystkim moi rodzice, Jan i Franciszka Tumaszowie, oraz nauczyciele – najpierw Szkoły Powszechnej nr 20 im. Matki Bożej Ostrobramskiej, a później Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Elizy Orzeszkowej. Wychowanie przedwojenne było patriotyczno-religijne. Dla dziecka i młodego człowieka bardzo ważne jest otoczenie, w jakim wzrasta, które pomaga mu poznawać świat i rzutuje na rozwój charakteru. Miłości ojczyzny uczyła szkoła: lekcje historii, książki, wiersze, piosenki, obchody świąt narodowych. Zasady moralności i dobrego wychowania wpajały lekcje religii oraz udział w tradycyjnych świętach i obrzędach religijnych. Miałam więc dobre wzory do naśladowania. Wielką atrakcją dla mnie były też kino i teatr. Wiele ciekawych i ładnych filmów i przedstawień chodziłam oglądać razem z mamą, a później już sama. Mój tatuś był kolejarzem, a pracownicy Polskich Kolei Państwowych otrzymywali co roku darmowe bilety na przejazd pociągiem, nawet dla rodziny. Podróżowałam z mamą już od 1937 r. Zwiedziłyśmy: Warszawę, Kraków, Częstochowę, Wieliczkę, Poznań, Gdynię. Wrażeń było moc, opisałam je w pamiętniku, który zaczęłam prowadzić jako 12-letnia dziewczynka. Życie płynęło cichym nurtem do września 1939 r., kiedy hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę. II wojna światowa zmąciła to spokojne, harmonijne życie.
Jak wspomina Pani okupację Wilna?
Przeżyliśmy bombardowanie miasta, odczuliśmy brak żywności, pracy, pieniędzy. Zaczęła się najpierw trwająca kilka lat okupacja niemiecka, a później sowiecka. Groziły aresztowanie, areszty, łapanki, wywózki. Nie mieliśmy pracy ani dochodów. Odczuwało się brak wszystkiego: żywności, ubrania, pieniędzy. Bardzo przeżyliśmy upadek Westerplatte i to, że straciliśmy Ojczyznę, Polskę. Rozpoczął się trudny okres okupacji Wilna. Musieliśmy przyzwyczaić się do tej nowej rzeczywistości. Dopiero po kilku latach życie się ustabilizowało, a my musieliśmy żyć w takich warunkach, jakie ono dyktowało.
Jak się odnalazła Pani w nowej rzeczywistości?
Wstąpiłam w 1944 r. do nowo powstałej szkoły, Gimnazjum nr 5 przy ulicy Ostrobramskiej, żeby dokończyć naukę przerwaną przez wojnę i uzyskać maturę. Już w 1946 r. zdałam egzaminy wstępne na Uniwersytet Wileński. Byłam szczęśliwa przez 5 lat studiów w starych murach wileńskiej wszechnicy, która pamiętała wiele wspaniałych, wybitnych postaci. Studiowałam na fakultecie historyczno-filologicznym. Moją pracę dyplomową z językoznawstwa oceniono bardzo dobrze. Otrzymałam dyplom ukończenia studiów. Szczęście uśmiechnęło się do mnie po raz drugi, kiedy otrzymałam skierowanie do pracy. To był rok 1951, już istniała redakcja podręczników szkolnych, której zadaniem było zaopatrzenie polskich szkół w podręczniki w języku polskim.
Była też Pani redaktorką pierwszego polskiego elementarza wydanego na Litwie.
To bardzo ważna i potrzebna książka dla ucznia. Redagowałam też podręczniki z różnych innych przedmiotów. Pracę lubiłam i ceniłam, a tak się złożyło, że trwała ona 30 lat, aż do emerytury. Po 7 latach pracy z redaktora awansowałam na starszego redaktora, zastępcę kierownika redakcji. Praca była ciekawa, twórcza. Współpracowaliśmy z nauczycielami, tłumaczami, artystami plastykami, którzy byli ilustratorami podręczników. W międzyczasie wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci.
Znana jest również Pani z czynnej pracy na rzecz społeczności polskiej na Litwie.
Kiedy powiało rosyjską pierestrojką, zaistniała nowa sytuacja. Ludzie obudzili się jak z letargu, zaczęły powstawać różne organizacje społeczne, w tym polskie. Zaraz włączyłam się do pracy na rzecz polskości. Najpierw był Związek Polaków na Litwie, potem Fundacja Kultury Polskiej im. Józefa Montwiłła, Wileńskie Towarzystwo Dobroczynności. Mój mąż Romuald Gieczewski, były więzień łagrów sowieckich, w 1989 r. założył Polską Sekcję przy Wileńskiej Wspólnocie Więźniów Politycznych i Zesłańców. W miarę swoich możliwości pomagałam mu, a kiedy odszedł, to przejęłam prezesostwo i w ciągu 16 lat do roku 2019 udzielałam się pracy na rzecz wileńskich sybiraków. Pracę społeczną lubiłam od lat szkolnych, lubiłam ludzi i praca z nimi nie sprawiała mi trudności.
Jest Pani urodzoną społeczniczką. Wielokrotnie otrzymywała Pani za swoją ofiarną działalność najwyższe nagrody. Proszę je wymienić.
Ograniczę się do wymienienia tylko niektórych. Oprócz medali: Weteran Pracy, Gwiazda Nadziei, Pro Memoria, Pro Patria, zostałam nagrodzona też Odznaką Honorową Sybiraka, Złotą Odznaką zasłużonego dla Związku Sybiraków, Złotą Odznaką ZG ZPL za zasługi w krzewieniu polskości na Litwie, Złotym Krzyżem Zasługi RP i Kawalerskim Krzyżem Zasługi RP. Jestem też laureatką Nagrody Fundacji Polcul. Wszystkie te nagrody są dla mnie miłymi i cennymi pamiątkami.
Na zdjęciu: Przez całe życie otaczała mnie miłość – mówi Janina Gieczewska. Z okazji 99. urodzin życzenia dostojnej solenizantce składali również prawnukowie Marcin, Gabriel i Kamila, fot. archiwum prywatne
Co Pani dawało w życiu prawdziwe szczęście?
Każdy człowiek chce być szczęśliwy i każdy do szczęścia dąży swoją drogą. Przepisu na jego osiągnięcie nie ma, jak też nie ma ogólnego pojęcia, co to jest szczęście. Dla mnie szczęście to względnie dobre zdrowie, rodzina, dobry wybór zawodu, w którym się pracuje, grono prawdziwych przyjaciół i czyste sumienie. Nie znoszę chamstwa, fałszu, zakłamania, oszustwa, podstępu, a bardzo cenię uczciwość i prawdę, pracowitość i przyjaźń. Mogę powiedzieć, że całe życie otaczała mnie miłość. Byłam kochana przez rodziców, nauczycieli, męża, dzieci i przyjaciół. Dzisiaj jestem mamą, babcią, prababcią i chyba to mnie trzyma przy życiu.
W czym tkwi tajemnica Pani długiego życia?
Jeżeli człowiek kocha życie i ma przeświadczenie, że dobrze żyje, w zgodzie z sumieniem, nie żądając od losu zbyt wiele, to lata mu przeznaczone upływają w harmonii i spokoju wewnętrznym, dając to, co się zwie radością życia.
Uważam życie za wielką tajemnicę, wielki dar Boży, a okres jego trwania od nas nie zależy.
Dziękuję za rozmowę i życzę w imieniu całej redakcji „Kuriera Wileńskiego” kolejnych pięknych lat w mocnym zdrowiu. Niech stale towarzyszy Pani miłość najbliższych, radość, szczęście i ta nieustająca Pani pogoda ducha!
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 38 (110) 23-29/09/2023