Wilno i wilnianie w wojnie 1920 r. (14). Żeligiada


Gen. Lucjan Żeligowski ze swoim sztabem podczas mszy św. dziękczynnej w Wilnie, 1920 r. Źródło: Wikipedia
W latach 1919-20 wojska polskie i litewskie niejednokrotnie stawały przeciwko sobie. Walki wykazały dominację Polaków w rzemiośle wojennym. Poza tym uzbrojenie i liczebność wojska polskiego dawały mu przytłaczającą przewagę. Mimo to działania na kierunku wileńskim w październiku 1920 r. mogły wywołać bardzo nieprzychylny Polsce rezonans międzynarodowy. Piłsudski wybrał inny sposób: upozorowanie buntu przez oddziały złożone z kresowiaków. Do realizacji tego zadania wybrał gen. Żeligowskiego, pochodzącego z Wileńszczyzny, doświadczonego żołnierza i zwycięzcę spod Radzymina, którego Marszałek darzył osobistym zaufaniem.

Zameldowałem się w wagonie, gdzie mieszkał Marszałek. Łatwo mi było z nim rozmawiać – rozumowaliśmy wileńskimi kategoriami. (...) Marszałek tak oceniał sytuację: (...) jeżeli teraz Wilna nie uratujemy, to historycy nam tego nie darują. Mało tego. Musimy uczynić wysiłek, ażeby odbudować Litwę historyczną. Zrobić to tylko może sama ludność, z pomocą Litewsko-Białoruskiej Dywizji. Lecz trzeba, ażeby ktoś wziął na siebie całą sprawę – zorganizował powstanie. Marszałek uważał, że zrobić to mogę tylko ja...”. (Lucjan Żeligowski „Zapomniane prawdy”).


Konferencja w Suwałkach, po lewej stronie delegacja polska, po prawej - litewska. Źródło: Wikipedia

Jednocześnie z przygotowaniami do marszu na Wilno toczyła się konferencja w Suwałkach. Do rozwiązania konfliktu polsko-litewskiego zaangażowała się Komisja Kontrolna Ligi Narodów i dzięki jej naciskom 7 października podpisano umowę o zawieszeniu broni. Linia demarkacyjna na Suwalszczyźnie biegła zgodnie z linią Focha z 1919 r., następnie Niemnem, Mereczanką do Oran, a dalej: Poturce - Montwiliszki - Ejszyszki - Bastuny. Nie poruszono sprawy przynależności Wilna - "a.) Zostaje ustanowiona następująca demarkacyjna linja między polską a litewską armją, któta nie przesądza w niczem terytorialnych praw żadnej z umawiających się stron". Strona polska tę umowę odbierała tylko jako lokalne zawieszenie broni. Umowa wchodziła w życie 10 października, a dzięki upozorowaniu buntu nie dotyczyła wojsk gen. Żeligowskiego.  

Litewscy historycy często zarzucają Polakom podstęp, iż pertraktacje w Suwałkach miały na celu zmniejszenie czujności Litwy i Ligi Narodów. Raczej chodzi tu o kontynuację działań dyplomatycznych do których wciągnięto Ligę Narodów i nie wypadało już wycofać się. Delegacja polska zwlekała z podpisaniem umowy, a Piłsudski później nie był zadowolony z jej zawarcia. Strona litewska odwrotnie znaczenie umowy wyolbrzymiała.

„Dyplomacja litewska szukając oparcia w konflikcie z Polską, a nie mając przy tym innych argumentów, uchwyciła się tej umowy jako swojego głównego atutu. Miał on świadczyć iż rząd polski uznał prawo Litwy do Wilna i wszedł następnie w posiadanie tego miasta drogą bezprawia i gwałtu. Przez lata powtarzano, nazywając umowę „traktatem”, że przyznała ona Litwie Wilno, choć pozostawało to w rażącej sprzeczności z uwagą zawartą w artykule I. tego dokumentu” (prof. Piotr Łossowski, „Konflikt polsko-litewski 1918-1920”).


Symboliczny nagrobek umowie suwalskiej, ustawiony w okresie międzywojennym w muzeum Wojska Litewskiego w Kownie. Napis głosi: "Pamiętaj Litwinie, że podstępny Polak podpisał umowę suwalską 7 października 1920 r., już po 2 dniach umowę złamał i zagarnął twoją stolicę Wilno". Źródło: Domena publiczna

Piłsudski sugerował, że w „buncie” ma wziąć udział tylko Pułk Strzelców Wileńskich, wsparty powstańcami w samym mieście. Gen. Żeligowski obawiał się jednak większego oporu przeciwnika, dlatego siły były zwiększone. Ostatecznie w wyprawie udział wzięła cała 1. Dywizja Litewsko-Białoruska, złożona głównie z mieszkańców Wileńszczyzny - dawnych żołnierzy Samoobron (wileńskiej, mińskiej i grodzieńskiej), a także formacje, gdzie wilnianie stanowili duży odsetek: Wileński Batalion Harcerski, Dywizjon Kawalerii oraz Batalion Ochotniczy z 201. Pułku Piechoty - dowodzone przez mjr Mariana Kościałkowskiego. Ogółem około 14 tys. żołnierzy. Asekuracją akcji była 3. Armia gen. Sikorskiego (ok. 50 tys. żołnierza) i zgrupowanie 15 tys. z 2. Armii.

Większość żołnierzy marsz na Wilno przyjęło z entuzjazmem. Szeregowi, niezależnie od rodowodu, nie zamartwiali się "buntem", liczyła się zahartowana w bojach żołnierska solidarność. Taką postawę żołnierzy ukazuje we wspomnieniach Tomasz Zan z 211. Pułku Ułanów: „Wkrótce przyjechał pan Korzeniowski i w obecności dowódcy pułku, Dąbrowskiego, oświadczył, że generał Lucjan Żeligowski zajmuje Wilno i gospodarze tych ziem mogą mu w tym pomóc. Padła komenda: „Ochotnicy wystąp!” i wszyscy jak jeden mąż ruszyli naprzód, chociaż w moim plutonie nie było ani jednego wilniuka". Odmówiło jednak kilku oficerów nie powiązanych z kresami. Gen. Rządkowski również niechętnie widział to przedsięwzięcie, lecz swojej ukochanej dywizji litewsko-białoruskiej nie opuścił.


Sztab Grupy Kresowej mjr Mariana Zyndram-Kościałkowskiego nad Wilią pod Wilnem. Od lewej drugistoi mjr Zyndram-Kościałkowski.
Źródło: Janusz Odziemkowski album "Ostatnia bije godzina. Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r."

Za całą pewnością można było liczyć na wsparcie mieszkańców Wilna. Od czasów okupacji bolszewickiej działał tam konspiracyjny Związek Obrony Ojczyzny, który nie zaprzestał działalności po wkroczeniu Litwinów. Gromadzono broń, szykowano się do ewentualnego wystąpienia zbrojnego. Ogólnie niechętne Polakom litewskie rządy nie odbierano jako coś trwałego. Michał Römer w końcu września w swoim dzienniku zanotował: W samym Wilnie, gdzie większa część chrześcijańskiej ludności miejscowej była zawsze i jest usposobiona bardzo niechętnie względem Litwy i Litwinów, rośnie ostry nastrój nienawiści do rządów litewskich, a trzeba powiedzieć, że i sami Litwini nie zrobili prawie nic dla pozyskania sympatii miejscowych polskich, natomiast szeregiem pojedynczych nietaktów wielu podrażnili i zniechęcili bardziej. Nieszczęściem jest ta niechęć Litwinów do samego języka polskiego, co bardzo drażni uczucia ludności polskiej”.

Działania Żeligowskiego nie musiało być Litwinom zaskoczeniem. Zwłaszcza, że w czasie zawierania umowy suwalskiej 7 października podległe generałowi wojska już przekroczyły ustalaną linię demarkacyjną zajmując wyjściowe pozycje na linii Gierwiszki - Koniuchy - Beniakonie. Przed sobą mieli 50 km do celu i mniej liczne litewskie oddziały. „Na drodze do Wilna, w okolicy Bieniakoni, wysunęli Litwini jeden batalion 4 pułku piechoty i drugi do Jaszun jako odwód odcinka. Ze względu na swe niepewne położenie w Wilnie trzymali Litwini gros swoich sił w Wilnie” (Bolesław Waligóra „Dzieje 85 pułku strzelców wileńskich”). Były to 7. pułk piechoty, dwa bataliony 9. p.p. i batalion 4. p.p., batalion komendantury, kursanci szkoły wojskowej, 8 armat i dwa szwadrony kawalerii, a więc ponad dwa razy mniej niż wojska Żeligowskiego. Skoro większość swych sił Litwini skupili w mieście, „buntownicy” 8 października bez trudu łamali opór drobnych oddziałów i wieczorem znaleźli się w odległości około 20 km od miasta. Wziętych do niewoli jeńców puszczano wolno, a wysłanych parlamentariuszy litewskich odesłano za linię frontu z lakoniczną odpowiedzią: „Nie idziemy z wami walczyć, ale wracamy jeno do domu”.


Wkroczenie żołnierzy gen. Żeligowskiego do Wilna. Po prawej widoczny jest prawdopodobnie
powstaniec z karabinem i opaską na rękawie. Źródło:
Narodowe Archiwum Cyfrowe

Jeszcze przed bitwą o Sejny Piłsudski nakazał aby traktować żołnierzy litewskich jako „braci zbłąkanych”. Podobnie we wspomnieniach pisze Żeligowski: „Zachodziło pytanie, jak się będą bronić Żmudzini. Wzdrygałem się na myśl o walce. Instynkt wieków wspólnego życia sprzeciwiał się przelewowi krwi sąsiedzkiej”.

Marsz na Wilno wywołał zamieszanie w dowództwie litewskim. Ostatecznie wydano rozkaz do wycofania się z miasta i w nocy z 8 na 9 października rozpoczęto ewakuację. O wojsku polskim pisze por. Waligóra: „O świcie 9 października oddziały gen. Żeligowskiego ruszyły naprzód, w stronę Wilna. Nastrój w szeregach był wyśmienity, żadna przeszkoda teraz nie zdołałaby ich zatrzymać”. Stoczono jeszcze potyczkę w okolicach Pogir i Rudamina. W Wilnie tymczasem do działań przystąpiła Komenda Naczelna nr 4 Związku Obrony Ojczyzny. Przed wkroczeniem oddziałów Żeligowskiego na ulicach Wilna zagrzmiały strzały karabinowe i wybuchy granatów. O walkach w mieście świadczą także wspomnienia litewskiego kapitana Vladasa Girštautasa: „... drzwi domów i bramy na podwórza były zamknięte. We wszystkich częściach miasta słychać było strzały z karabinów i pistoletów. Przy Zielonym Moście cofających się ostrzelał karabin maszynowy, do zwalczenia którego wyznaczono samochód pancerny „Perkūnas”. Znaczenie tych walk podkreśla prof. Łossowski: „Ogólnie można stwierdzić, iż w Wilnie wystąpili z bronią w ręku sami mieszkańcy, opanowując ulice miasta, zanim wkroczyli tam żołnierze generała Żeligowskiego”. Tego dnia straty tylko 9 p.p. litewskiej wyniosły: 6 karabinów maszynowych, 1 oficer i około 100 szeregowych, z których większość to byli dezerterzy.


Polska pocztówka z okresu międzywojennego upamiętniająca akcję gen. Żeligowskiego. Źródło: Domena publiczna

Rozkaz Żeligowskiego z dnia 8 października zakładał, że: „Po osiągnięciu przez II brygadę Wilna, wileński pułk wkroczy i zajmie miasto: miński opanuje Góry Ponarskie i zajmie odcinek wzdłuż rzeki Waki, od Wilii do Chazbijewicz”. Jednakże niesieni zapałem pierwsi do miasta zbliżyli się żołnierze mińskiego pułku oraz kawalerzyści i nie czekając, aż nadciągnie wileński pułk, weszli do Wilna. „Między godz. 15 a 16 oddziały własne dotarły do przedmieść Wilna i wkroczyły do miasta od strony Zwierzyńca i od Nowego Światu. Wileński pułk z rozwiniętymi chorągwiami maszerował traktem lidzkim przez ulicę Ostrobramską i Wielką, przystrojonymi odświętnie. Olbrzymie tłumy publiczności, wśród nie milknących okrzyków, zarzucały kwiatami maszerujące oddziały” (Bolesław Waligóra). Wymiana strzałów regularnej piechoty z ustępującym wojskiem litewskim nastąpiła dopiero przy mostach Zwierzynieckim i Zielonym. W czasie akcji nie było dużych walk, największa potyczka miała miejsce nad Mereczanką pod Jaszunami, ogółem po obu stronach zginęło 50 żołnierzy.

Atmosferę dnia 9 października plastycznie przekazuje pisarka Helena Romer-Ochenkowska: „Tłumy na ulicach niezmierzone. Raz po raz jakiś głos kobiecy krzyczy z płaczem czyjeś imię i żołnierz uśmiecha się z szeregu. Cisną im do rąk cukierki, bułki, papierosy. Proste babiny niosą, co mogą, i płaczą z radości. (...) Pułk „Dzieci Wileńskich”! - Cała ulica szaleje, krzyczy śmieje się i szlocha, sypią się kwiaty i najczulsze słowa powitania. (...) Już o zmroku, wśród nowej fali okrzyków na koniu jedzie „ryżawy” generał, o którym mówią, że to właśnie jest Żeligowski. Poczciwą ma twarz i taką „tutejszą”, oto staje się w tej chwili człowiekiem historycznym. Patrzą na niego jak na zbawcę. Jakaś dziecinna, niefrasobliwa radość wstępuje z tym wojskiem w mury przygnębionego miasta. Jakiś koło mnie staruszek składa ręce przy siwej brodzie i płacząc woła: Polszcza kochana do nas wróciła”.


Spotkanie matki z synem, który wrócił do Wilna w szeregach 201. ochotniczego pułku piechoty
podczas "buntu" gen. Żeligowskiego.
Źródło: Janusz Odziemkowski album "Ostatnia bije godzina..."

Przed opuszczeniem miasta pełnomocnik rządu litewskiego przekazał władzę w Wilnie dla przedstawiciela Ligi Narodów francuskiego pułkownika Constantina Reboul. Następnego dnia przybyła Komisja Kontrolna Ligi Narodów i zażądano od Żeligowskiego wyjaśnień jakim prawem on zajął Wilno. Odpowiedź generała była krótka: „... ażeby bronić praw ludności i dać jej możliwość powiedzenia czego chce”. Skończyło się więc na wymianie zdań i po kilku dniach Wilno opuścili przedstawiciele Ententy, Ligi Narodów oraz żołnierze litewskiej komendantury i pozostali urzędnicy.

Konflikt nabrał skalę międzynarodową. Ostro zareagowała Anglia, notę Polska otrzymała od Rosji bolszewickiej, Niemcy nieoficjalnie wspierały i nawet wysłały instruktorów i ochotników, USA pozostawały obojętne, a Francja niedługo złagodziła swoją pozycję, jej zależało na pozyskaniu na wschodzie nowego sojusznika. Litwini liczyli przede wszystkim na Ligę Narodów oraz własnego żołnierza.

Rząd Polski z jednej strony dystansował się od działań „zbuntowanego” generała z drugiej strony dawał do zrozumienia, że się solidaryzuje z Litwą Środkową. Mówi o tym również wypowiedź Piłsudskiego do przedstawicieli Ententy: „W sprawie Wileńszczyzny są dwa rozstrzygnięcia: albo federacja - a to jest program zwalczany i przez Polaków i przez Litwinów - albo wcielenie do Polski. Wilno w rękach litewskich niemożliwe jest do utrzymania. Litwini mogli by rządzić tam tylko terrorem. Wtedy Polska nie będzie się mogła patrzeć spokojnie”. Do konfliktu zbrojnego doszło by w dowolnym wypadku.

Była to też ostatnia szansa na zawarcie z Litwą federacji, realizowana co prawda metodą faktów dokonanych, stosując wobec Litwy nacisk już nie tylko dyplomatyczny, ale i militarny. Nazwa nowego państewka - Litwa Środkowa (powołanego 12 października 1920 r.), nawiązywała do wspólnego dziedzictwa historycznego, które można by jeszcze odrodzić. Nawiązywał do tego także herb na tarczy z Orłem i Pogonią. Naczelnym dowódcą został „buntownik” gen. Żeligowski, a cywilną władzę przekazano Tymczasowej Komisji Rządzącej na czele z demokratą i krajowcem Witoldem Abramowiczem. Zapowiedziano zwołanie Sejmu Krajowego i reformę rolną. 


Odezwa gen. Żeligowskiego i dekrety Tymczasowej Komisji Rządzącej, opublikowane
w listopadzie 1920 r. w Dzienniku Urzędowym. Źródło: Archiwum Akt Nowych

Żeligowski ogłosił, że terytorium Litwy Środkowej od strony Litwy ma sięgać linii demarkacyjnej z czerwca 1920 r., dlatego jego wojska stopniowo posuwały się w kierunku północnym. Początkowo czynił gesty zwalniając jeńców litewskich i Litwie kowieńskiej zaproponował pokojowe rokowania, co na wstępie zostało odrzucone. Do realizacji celu pozostało użycie siły zbrojnej.

Dla usprawnienia funkcjonowania wojska nastąpiła reorganizacja podległych gen. Żeligowskiemu jednostek. Dowództwo korpusu Wojsk Litwy Środkowej objął gen. Jan Rządkowski. Korpus składał się z I wileńskiej brygady piechoty  (1. wileński p.p. i 2. miński p.p.), II grodzieńskiej br. piech. (3. grodzieński p.p., 4. nowogródzki p.p.), III nadniemeńskiej br. piech. (5. ochotniczy p.p., 6. harcerski p.p.); I brygady artylerii (1. pułk artylerii polowej, 2. pułk art. polowej), I dywizjonu artylerii ciężkiej oraz grodzieńskiej brygady jazdy (Wileński Pułk Ułanów - utworzony z 13. P. Uł., Grodzieński Pułk Ułanów utworzony z dawnych szwadronów ułanów grodzieńskich dyw. litewsko-białoruskiej, Nadniemeński Pułk Ułanów - dotychczasowy 211 Ochotniczy P. Uł.). Po za tym do korpusu weszły pluton samochodów pancernych i batalion saperów oraz różne instytucje i zakłady z dywizji litewsko-białoruskiej. Początkowo był duży napływ ochotników z całej Wileńszczyzny. W toku walk ogłoszono jeszcze pobór ośmiu roczników, gdyż z szeregów dezerterowali żołnierze z kongresówki, Galicji, czy innych regionów Polski. Jednakże nie żołnierzy ilość, a brak materiału wojennego było problemem korpusu. Więc z Polski skrycie przywożono broń i amunicję i zdarzało się dołączały kolejne oddziały, jak to eskadra rozpoznawcza.


Mapa, ukazująca marsz na Wilno wojsk gen. Lucjana Żeligowskiego. Źródło: Wikipedia

Konflikt zbrojny o Wileńszczyznę powiększał się. Nie była to wojna o przetrwanie, naznaczona nienawiścią do wroga. Raczej chodziło o kierunek litewskiej państwowości i nieraz osobisty dylemat - która tradycja i język są bliższe.  Po obu stronach frontu znaleźli się dawni sąsiedzi, przyjaciele, a nawet krewni. Litewski historyk prof. Alfredas Bumblauskas uważa go konfliktem obywatelskim, o nacechowaniu wojny domowej pomiędzy zwolennikami dwóch historycznych tradycji - tzw. nowolitwinami i starolitwinami. W dowolnym wypadku żołnierzy gen. Żeligowskiego nie można uważać  okupantami.  

CDN

Normal 0 false false false MicrosoftInternetExplorer4