Wilno i wilnianie w wojnie 1920 r. (15). Pod sztandarem Litwy Środkowej
W przeddzień bitwy dwa bataliony wileńskiego pułku piechoty zluzowały pułk nowogródzki obsadzając odcinek Rykonty - Krasno. Wówczas dowodził pułkiem ppłk Wołkowicki, ponieważ mjr Stanisław Bobiatyński objął stanowisko komendanta Wilna. Atakujący Litwini zostali powstrzymani na przedpolach Rykont, przez kilka godzin trwała walka ogniowa, cięły cekaemy, Polaków wspierała własna artyleria. Uczestnik bitwy por. Bolesław Waligóra wspominał: „Litwini, gdyby mieli teraz odwagę poderwać się do szturmu, mogli by zachwiać obroną Rykont. Zdobycie wzgórza koło kościoła zagroziłoby całemu odcinkowi pułku. (...) Nieprzyjaciel, poprzestając na walce ogniowej, zresztą bardzo silnej, nie próbował ani razu poderwać się do szturmu”. Prawdopodobnie Litwini oczekiwali posiłków. Polacy wykorzystali bierność wroga i udanym manewrem zaszli od prawej flanki i zmusili go do wycofania się. „Jedyne natarcie oddziałów litewskich w historii pułku zakończyło się niepowodzeniem nieprzyjaciela. Uwydatnił się u Litwinów brak doświadczenia bojowego i rozmachu w natarciu. Straty własne, mimo silnego ognia, wyniosły tylko 1 zabitego i 11 rannych” - podsumowuje por. Waligóra. O późniejszych wydarzeniach pisze: „Po nieudane próbie Litwinów ujęcia inicjatywy w swoje ręce i odzyskania Wilna, panował aż do końca działań wojennych spokój na zajmowanych przez nas odcinkach. Nieprzyjaciel przyjął postawę obronną i już 20 października cofnął się na całym froncie na dawną linię demarkacyjną między Polską a Litwą”.
Normal
0
false
false
false
MicrosoftInternetExplorer4
Pluton ckm Wileńskiego Pułku Strzelców w Winie, październik 1920 r. Po śrdoku w furażerce - dowódca pułku mjr Stanisław Bobiatyński.
Żołnierze posiadają cenione w piechocie hełmy niemieckie. Źródło: Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie
Nie było więc bitw, pozostały jednak podchody i utarczki. Wilnianie dokonali kilka udanych wypadów: 20. X. na Tataryszki (zdobycz wojenna 2 karabiny maszynowe i 15 jeńców), 25. X. na wieś Ponary, co wywołało alarm na dużym odcinku frontu (trofea 2 ckm i ponad 40 jeńców) oraz 29. X. na Białolesie i 31. X. na Sejbutany. Bywało też odwrotnie. Porucznik Waligóra przytacza nieoczekiwany atak batalionu litewskiego na placówkę we wsi Daubie. Wykorzystując lokalne zawieszenie broni wzdłuż linii kolejowej dla przepuszczenia pociągu komisji Ligi Narodów z Wilna do Kowna i spóźnienie pociągu, żołnierze litewscy zaskoczyli oddział Polaków na postoju w domu. Po uporczywej walce i wrzuceniu granatów 1 żonierza zabili, 1 zranili i 9 wzięli do niewoli.
Nie było dużego natężenia walk na odcinku 6. Pułku Harcerskiego i Ułanów Zaniemeńskich (wcześniejszy 211.), które obsadziły linię od Trok w stronę Olkiennik. O udziale w „buncie” Tomasz Zan podaje: „Nie doszliśmy do miasta, bo nasz pułk posłano do rejonu Olkienniki - Lejpuny na granicę litewską”. Więcej działań było tylko w pierwszych dniach. 10 października w czasie podjazdu na Rudziszki rtm. Jerzy Dąmbrowski, jednym szwadronem przy wsparciu ckm, skutecznie zaatakował wieś Ozierańce, a następnie wyparł dwie kompanie litewskie z Rudziszek i utrzymał je do nadejścia własnej piechoty. 13 października piechota zajęła Landwarów.
1. Kompania Wileńska 6. Harcerskiego Pułku Piechoty Litwy Środkowej na postoju z dowódcą por. Tadeuszem Kawalcem.
Źródło: Janusz Odziemkowski album "Ostatnia bije godzina ... Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r."
Ogólnie ukształtował się podział frontu na południowy i północny, oddzielała je rzeka Wilia. Największe działania były na północ od Wilna, gdzie dobrze spisali się wileńscy ułani. Do historii przeszły trzy słynne zagony.
19 października do wojsk gen. Żeligowskiego dołączył „zbuntowany” 13. Pułk Ułanów Wileńskich. Przeddzień wymarszu opisuje plut. Stefan Szyłkiewicz: „Owego słynnego 18 października pułk wyruszył na teren Litwy. Numery pułki pozdejmowały. Pułk nasz nazywał się Pułkiem Ułanów Wileńskich, zamiast orzełka na czapkach mieliśmy tarczę z orłem i Pogonią. Teren swego działania - Wileńszczyznę i nazywaliśmy Litwą Środkową”. Pod Niemenczynem przeprawili się ułani przez Wilię, a następnie przez Żejmianę. Niedługo patrol ułański trafił na podjazd litewskich huzarów. „Huzarzy zaczęli uciekać, nasi za nimi. Gdy ich doganiali, jeden Litwin odwrócił się i wystrzelił, kładąc trupem plut. Szczemirskiego. Była to pierwsza ofiara na froncie litewskim. Jeden z ułanów ciął tego huzara, raniąc go w głowę. Podjazd został wzięty do niewoli. Ułani chcieli zarąbać śmiałka huzara, lecz por. Brochocki nie pozwolił. Mówił, że żołnierza obowiązek bronić się do ostatka” (St. Szyłkiewicz, "Wspomnienia z wojny 1918 - 1920 ułana 13. Pułku Ułanów Wileńskich").
Zadaniem ułanów było zdobycie wsi Pikieliszki, w której się okopały i skutecznie broniły się dwa bataliony piechoty litewskiej. Zatem polska kawaleria wykonała manewr i obeszła lewe skrzydło przeciwnika. Z relacji por. Andrzeja Brochockiego: „Wybrana droga wiodła już przez dość głębokie tyły lewego skrzydła litewskiego frontu przez wieś Baranele. Około południa przeszliśmy przez Równe Pole, między Podbrzeziem i Gedrojciami, więc byliśmy już ok. 20 kilometrów na północ od Pikieliszek. (...) Ludność polska wita nas z entuzjazmem. Litwini dali się dobrze we znaki Polakom, prześladując ich na każdym kroku”. Właśnie miejscowa ludność wskazała miejsce stacjonowania dowództwa litewskiego we wsiach Kiele i Jodele.
Polscy ułani i wzięty do niewoli sztab Wojska Litewskiego. W pierwszym rzędzie 6-y stoi gen. Stasys Nastopka, 7-y stoi ppłk. Mścisław Butkiewicz.
Fot: Andrzej Brochocki "Wspomnienia Wojenne z 13 -go Pułku Ułanów Wileńskich" (kopia maszynopisu)
Podpułkownik Butkiewicz zarządził atak. 1-y szwadron i szwadron ppor. Czuczełowicza pozostawił w odwodzie i ochronie taboru. „2-i szwadron pod dowództwem dzielnego i zawsze pełnego inicjatywy podporucznika Stanisława Brochockiego, pierwszy wpadł do wsi Jodele. W przeciągu godziny po bezładnej i gęstej strzelaninie wieś została opanowana” (por. Stanisław Aleksandrowicz "Zarys historii wojennej 13. Pułku Ułanów Wileńskich"). Akcja była dobrze przemyślana i sprawnie wykonana. Więcej szczegółów podaje por. Brochocki: „Do wsi wpadł pierwszy pluton pod dowództwem ppor. Witolda Stankiewicza, za nim przegalopował pluton ppor. Karola Bohdanowicza i zajął drugie wyjście ulicy, od lasu obsadził pluton pchor. Kamionko. Zaskoczenie było zupełne, żołnierze litewscy nie orientowali się, kto tu atakuje, lecz zaczęli bronić się. Ułani z furią zeskakiwali z koni i zdobywali poszczególne chałupy”. Chaotyczny opór szybko złamano. Do niewoli wzięto dowódcę 1. dywizji litewskiej, jednocześnie dowodzącego frontem, gen. Stasysa Nastopkę, którego znaleziono ukrywającego się na strychu, 7 oficerów sztabu, blisko 80 szeregowych. Trofea: radiostacja, samochód osobowy, 3 motocykle, tabor z zapasami żywności, przeszło 50 koni oraz dokumenty o położeniu i stanach liczebnych wojsk. Tymczasem 4. szwadron ułanów w sąsiedniej wsi Kiele z zaskoczenia do niewoli wziął majora dowódcę artylerii dywizji, 17 żołnierzy i kilka koni.
Był to słynny pierwszy zagon, wykonany 20 - 21 października siłami 1., 2., 4. szwadronów ułanów wileńskich oraz 1. szwadronu z pułku grodzieńskiego. Nieliczna polska kawaleria znalazła się na głębokim zapleczu przeciwnika. „Nie pierwszy raz, będąc na tyłach przeciwnika, unikaliśmy bitwy, chodziło o dywersję, a nie pobicie jakiegoś oddziału. Bitwa potrzebowała więcej amunicji, wywiezienia do tyłu ewentualnych rannych i zabitych i zawsze była loterią. Zadania kawaleryjskiego wypadu są zupełnie inne. Więc kierunek na sztab został przyjęty” - tłumaczył por. Brochocki decyzję dowódcy o wycofaniu się, co wymagało dużej ostrożności, gdyż niedaleko znajdowały się większe siły wroga. W czasie odwrotu wywiad doniósł o maszerującym nieopodal pułku litewskiej piechoty. „Pułk stanął, nakazano milczenie, zabroniono palić. Litwinom pod grozą pistoletów kazano milczeć. Cisza panowała bezwzględna. Żaden koń nie parsknął, nie poruszył się, strzemię nie uderzyło o strzemię. Przeczekaliśmy.” ( Plut. Szyłkiewicz).
Zagon na Jodele wywołał duże zamieszanie w dowództwie przeciwnika. Zmusiło to stronę litewską do zwinięcia fontu i cofnięcia się o dwadzieścia kilometrów, na linię Kiernów - Muśniki - Szyrwinty - Giedrojcie. Polacy weszli do Mejszagoły i Podbrzezia. W Wilnie ten zagon sprawił duże poruszenie i przyniósł sławę ułanom. Por. Andrzej Brochocki aczkolwiek mówi o żołnierskim farcie, ogólnie doceniając przeciwnika: „Już po pierwszych spotkaniach było widać, że żołnierz litewski jest nieskończenie lepszy od bolszewickiego, który nie dezerterował z szeregów Czerwonej Armii tylko dlatego, że było to jedyne miejsce wówczas w Rosji, gdzie można było zjeść do syta. W tym pierwszym rajdzie mieliśmy szczęście, zwłaszcza, że gen. Nastopka ulokował się ze swoim sztabem akurat na naszej drodze”. Los ułanom sprzyjał, jednakże warto docenić spryt dowództwa, wysiłek żołnierza i oczywiście pomoc ludności miejscowej. Gen Żeligowski wobec przeciwnika uczynił kolejny gest. Generał Nastopka i oficerowie „uwięzieni” zostali w najlepszym wileńskim hotelu Georgesa, pilnował ich tylko wartownik na korytarzu. Mogli poruszać się po mieście, za poręczeniem „na słowo honoru”, że nie uciekną. Mimo to, przy pierwszej okazji prawie wszyscy słowo złamali, pozostali tylko gen. Nastopka i mjr. Kapciuk.
Odjazd zdobytym samochodemdo Wilna, do sztabu gen. Żeligowskiego. W samochodzie siedzą od lewej: ppłk. Butkiewicz,
gen. Nastopka (zasłonięty), adiutant ppor. Fiedorowicz. Fot: Andrzej Brochocki "Wspomnienia Wojenne..." (kopia maszynopisu)
Nastroje przed drugim rajdem, znanym jako zagon na Pozelwę, opisuje plut. Szyłkiewicz: „Walki na froncie litewskim były uciążliwe, potyczki częściej niż na froncie rosyjskim. Litwini bili się zażarcie. Nie było potyczki, żeby nie było rannych i zabitych., gdy często podczas całodziennego boju z Sowietami nie było nawet lekko rannego. (...) Litwini znowu zaczęli grupować wojsko w celu uderzenia na Wilno. Nasze siły były dość szczupłe w porównaniu z Litwinami. Musieliśmy prowadzić akcję zaczepną, by nie dać się zaskoczyć”. Ułani Wileńscy otrzymali nowe zadanie, wspólnie z piechotą uderzyć w kierunku na Szyrwinty. Kawaleria miała wykonać manewr na prawym skrzydle i zajść przeciwnikowi na tyły. Tym razem Pułk Wileński był w pełnym składzie, do dyspozycji płk. Butkiewicza był też szwadron z pułku grodzieńskiego.
26 października kawaleria wyszła Podbrzezia, obeszła lewą flankę Litwinów w drodze szybko likwidując opór nielicznych oddziałów i już następnego dnia opanowała Giedrojcie, Pozelwę, Widzieniszki, a nawet Lidoki. Zagon znalazł się na głębokim zapleczu wroga, w kilkunastu kilometrach od Wiłkomierza. Litwini zmuszeni zostali do ściągnięcia posiłków w okolicy Pozelwy. Tam już nie było słychać języka polskiego, miejscowi na ułanów „spoglądali spode łba”, co wywarło ujemny skutek na przebieg walk.
Wieczorem miasteczko Pozelwę opuszczono, na noc kawaleria stanęła w okolicznych wsiach. W nocy alarm. Plut. Szyłkiewicz podaje: „Otrzymujemy rozkaz uderzyć na Pozelwę. Litwini w nocy uderzyli na nasz 3. i techniczny szwadron, zadając im klęskę. Mieliśmy odciąć odwrót Litwinom i odebrać im zdobycz”. 3. i techniczny szwadrony dopiero niedawno dołączyły do pułku po powrocie spod Mińska. Ułani po zakończonej wojnie z bolszewikami odczuli odprężenie i pozwolili sobie nawet rozebrać się do snu, kiedy inne szwadrony były ponownie wdrożone do ciągłego pogotowia - ułani spali w ubraniach, a konie stale były pod siodłem. Posterunki wystawiono tylko na rogatkach wsi. Tymczasem miejscowi powiadomili litewską kompanię piechoty o śpiących w Bikiańcach Polakach. Nieoczekiwany nocny atak wywołał popłoch i straty. Pościg innych szwadronów był już spóźniony, do niewoli wzięto tylko kilku Litwinów, a przeciwnik uprowadził 7 ułanów i 50 koni.
Ułani, goniąc ustępującego przeciwnika, ponownie weszli do Pozelwy. Porucznik Brochocki podaje ciąg dalszy wydarzeń: „Na rynku zastałem już pułk. Butkiewicza, rozmawiającego z rtm. Druckim Lubeckim i Michniewiczem. Obaj mieli strasznie skruszone miny, gdyż nie docenili Litwinów, którzy wykorzystali szczęśliwy dla nich zbieg okoliczności i dobry sen przybyłych aż spod Mińska ułanów. Niedługo później przybył do nas oficer sztabu gen. Żeligowskiego z zawiadomieniem, że akcja na Szyrwinty została wstrzymana. Cofnęliśmy się w związku z tym w kierunku na Giedrojcie”. Cofanie się trwało kilka dni w bojach i było niezwykle uciążliwe. Porucznik Aleksandrowicz wspomina: „Od tej chwili pułk znajdował się w ciągłej walce z kilkakrotnie przeważającemi siłami bitnego wroga. Wyczerpanie fizyczne, gołoledź i okute letniemi podkowami konie hamowały przeprowadzenie manewru, zwiększając straty pułku. W ciągu 28 i 29 października pułk w walce pieszej, odpierając liczne natarcia prowadzone z kilku stron jednocześnie, powoli cofał się w kierunku na Giedrojcie, obsadzone przez wysunięte jednostki piechoty polskiej”. Właśnie gołoledź i „nie kute na ostro” podkowy bardzo ograniczyło możliwości kawalerii. Cofano się pieszo, powstrzymując nacierającego wroga ogniem z tyraliery i ckm. Trzy litewskie pułki powoli spychały polską kawalerię, a następnie także 5 ochotniczy pułk piechoty Litwy Środkowej, który bronił wsi Dudziany. Większe boje stoczono o wsie Bastuny i Pusnie. Ostatecznie wycofano się na pozycje wyjściowe, 1 listopada Litwini weszli do opuszczonych wsi Biekunie i miasteczka Giedrojcie.
Oddział Wojska Litweskiego uzbrojony w karabiny maszynowe, 1920 r. Źródło: Domena publiczna
Por. Brochocki sceptycznie ocenia wyniki zagonu na Pozelwę, uważając, że zakończył się niepowodzeniem. Nie przyniósł zmian na froncie, a straty były duże. Wówczas poległ ppor. Jackowski, jedyny w pułku oficer królewiak. Aczkolwiek rajd ten miał niebagatelne znaczenie, osłabił i opóźnił natarcie litewskie w kierunku Wilna o dwie doby. Ten wysiłek ułanów podsumowuje por. Aleksandrowicz: „Drugi zagon dał dowód gotowości poświęcenia się pułku dla obrony Wilna. Pułk z własnej inicjatywy rozpoczął walkę z kilkakrotnie przeważającemi siłami przeciwnika, w warunkach wyjątkowo uciążliwych, w celu wstrzymania jego natarcia w kierunku niebezpiecznym dla wojsk własnych. Ściągnąwszy na siebie wielkie siły litewskie, umożliwił przegrupowanie własnych sił w celu osłonięcia Wilna”.
Ranny w tym rajdzie plut. Szyłkiewicz trafił do szpitala na Antokolu. We wspomnieniach przekazuje atmosferę panującą w Wilnie tudzież stosunek wilniain do ułanów - „Rannych było moc z różnych odcinków frontu. Litwini wszczęli ofensywę. W Wilnie niepokój, Polacy boją się przyjścia Litwinów. (...) Każdy ranny miał swego obywatela - opiekuna. Szczególną opieką byli otoczeni, jak już wspominałem, ułani 13. pułku. Najwięcej im asystowały młode wilnianki. Mną zaopiekowała się rodzina pp. Jastrzębskich, Ziutka i starsza od niej o trzy lata Janka - studentka Uniwersytetu Stefana Batorego”. Po tych walkach pułk miał dłuższy odpoczynek, reorganizację, zmieniono podkowy i szykowano się do nowych działań.
Tymczasem sytuacja na froncie była coraz mniej korzystna wojskom Żeligowskiego. Ogólnie były jeszcze w ofensywie, nie tracili, lecz nieznacznie powiększali swoje terytorium. Jednakże żołnierze byli zmęczeni latami wojny, szerzyła się dezercja. Uciekali nie tylko „królewiaki i galicjanie”, których za takie czyny nawet nie można było ukarać, ponieważ nieposłuszeństwem był właśnie udział w „buncie”. Chociaż nie stanowili oni dużego odsetku w armii, ale dawało się odczuć osłabienie wojska. Opuściło Żeligowskiego również wielu ochotników pochodzących z ziemi mińskiej, kiedy się dowiedzieli, że na mocy zawieszenia broni z bolszewikami ich domy pozostają po za granicą. Byli rozczarowani decyzją władz. Ogółem z mińskiego pułku piechoty ubyło blisko 25 % żołnierzy. To też źle działało na morale pozostających w szeregach kresowiaków. Powoływanie nowych roczników do wojska nie mogło w całości poprawić położenie. Kolejnym wielkim problemem była sytuacja ekonomiczna Litwy Środkowej. Kraj był ogołocony przez lata okupacji wojsk Niemiec kajzerowskich, a następnie bolszewików. Pożyczek bądź pomocy dla nie uznanego państwa nikt nie chciał udzielić, a pomoc wojskową z Polski coraz trudniej było maskować, szczególnie dawało się odczuć braki w amunicji.
Natomiast Litwa Kowieńska była uznaną de facto, a przez Niemcy i Rosję również de jure. Udało się jej uzyskać pożyczki, pomoc wojskową i przede wszystkim dyplomatyczne wsparcie od Anglii, Niemiec i Rosji. Powołano do wojska kolejne roczniki, utworzono nową dywizję piechoty. Ogólnie wojsko litewskie było lepiej zaopatrzone i z 27 tys. (na dzień 1.IX.1920.) wzrosło do 44 tys. (na dzień 1.XII. 1920.). Tymczasem wojska Litwy Środkowej liczyły niespełna 33 tys. Liga Narodów przymuszała do zawarcia rozejmu, więc i jedna i druga strona konfliktu rozumiały, że od ostatniego wysiłku bojowego zależeć będzie linia graniczna.
Komisja Ligi Narodów w koszarach Wileńskiego Pułku Strzelców z ówczesnym dowódcą pułku ppłk. Wołkowickim,
Wilno 1920 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
W listopadzie w społeczeństwie wileńskim odczuwało się nastoje raczej pacyfistyczne. Za kontynuacją działań zaczepnych byli natomiast ziemianie z Tymczasowego Komitetu Politycznego Ziemi Kowieńskiej oraz korpus oficerski, zwłaszcza z brygady kawalerii, bowiem akurat ułańskie pułki znajdowały się w lepszym stanie bojowym. Por. Aleksandrowicz tłumaczy: „Przewaga liczebna i wyższość moralna polskiej kawalerji wskazywała na konieczność należytego wykorzystania tego czynnika szczególnie, że teren działań dawał ku temu dogodne warunki”.
Niedługo nastąpiła ostatnia faza wojny. Dla Wileńskiego Pułku Ułanów był to trzeci zagon, aż pod Kiejdany. Porucznik Andrzej Brochocki pisze: „Sztab brygady i rtm. Drucki Lubecki, jako nasi najwięksi teoretycy wojskowi rozwinęli intensywną propagandę w dowództwie u gen. Żeligowskiego w kierunku nowej ofensywy, gdzie dla brygady jazdy widzieli dogodne pole do działania manewrem oskrzydlającym lewe skrzydło frontu litewskiego”. Generał plan zaaprobował. Co prawda nie jest znany ostateczny cel polskiego natarcia. Litewscy historycy mówią o podjętej próbie zajęcia Kowna i likwidacji niepodległej Litwy. Raczej, nieraz wypowiadanym przez Żeligowskiego celem, było opanowanie terenów zgodnie z linią demarkacyjną z czerwca 1920 r., a zagon na tyły przeciwnika miał zmusić do tego rząd Litwy Kowieńskiej.
17 listopada piechota Litwy Środkowej ruszyła do natarcia szerokim frontem, od wsi Muśniki do Dubinek. Zacięte boje o Muśniki nie przyniosły Polakom sukcesu, natomiast przerwano front na północnym wschodzie i opanowano Szyrwinty i Giedrojcie. O początku rajdu 11-u szwadronów kawalerii (pułki ułanów wileńskich, grodzieńskich oraz zapewne jeden szwadron ułanów zaniemeńskich) pisze por. Andrzej Brochocki: „Brygada kawalerii skoncentrowała się koło wsi Wesołówka, piechota w dniu 17 listopada „otworzyła bramę” przez Giedrojcie i około 12-ej w nocy minęliśmy Wielki Dwór i ruszyliśmy w kierunku północnym”. Wkrótce z powodu rozmokłych dróg zrezygnowano z dwóch pułkowych armatek, które grzęzły i dla ułatwienia poruszania się odesłano je z powrotem.
Mapa ukazująca działania zbrojne akcji gen. Żeligowskiego i walk Litwy Środkowej z Litwą Kowieńską.
Źródło: Wystawa IPN "Będzie wielka albo nie będzie jej wcale.Walka o granice Polski w latach 1918-1921"
Na trasie przemarszu likwidowano opór nielicznych oddziałów przeciwnika, przekroczono rzekę Świętą i już 18 listopada, na nocleg rozlokowano się w Kowarsku, po rozbrojeniu tam posterunku milicji. Następnego dnia zajęto wsie Łany i Użułany, a podjazdy wysłano do Townian, dokąd Litwini ściągnęli większy oddział wyposażony w ckm-y. W czasie starcia z nimi zginęło 2 ułanów i podjazd cofnął się. 20 listopada polska kawaleria kontynuowała głęboki zagon - zajęto wsie Gruże, Wojewodziszki, Pogiry i niedługo podjazdy dotarły do rzeki Niewiaży. Tam od miejscowej ludności usłyszano pogłoski o szybkim zawarciu rozejmu. Po za tym nastąpiło nieporozumienie fatalne w skutkach. Wspomina por. Brochocki: „Wieczorem za Pogirami ukazał się nad nami samolot. Znaków rozpoznawczych trudno było dopatrzeć się, wynikło przypuszczenie, że gen. Żeligowski przysyła nam jakieś rozkazy, lub informacje. Drugi szwadron zapalił kilka kup słomy, by zwrócić uwagę lotników na nas i rzeczywiście samolot coś rzucił. Wybuch kilku bomb upewnił nas, że samolot jest litewski. Jedna bomba raniła dwóch ułanów, z których ułan Hołownia niedługo umarł”. Odpowiedziano ogniem z karabinów, chociaż bezładnym, lecz okazało się skutecznym. Trafiony samolot miał przymusowe lądowanie i najważniejsze w czas nie dostarczył do litewskiego sztabu informacji o lokalizacji brygady jazdy. O strąceniu samolotu nie wiedzieli jednak Polacy, dlatego zwiększyły się obawy okrążenia, a najważniejsze potwierdziły się informacje o zawarciu rozejmu. To wpłynęło na decyzję o rezygnacji z ataku na Kiejdany.
Przed podjęciem marszu odwrotowego, oddział ułanów 21 listopada dokonał dywersji. W celu przerwania komunikacji wroga zaplanowano wysadzenie mostu kolejowego. Okazało się niebawem, że jest mocno strzeżony, więc po wymianie ognia zrezygnowano z tej akcji. Tory wysadzono nocą bliżej do Kiejdan, w odległości 5 km od wsi Ginejty, nieopodal zaścianku Daszkańce. Uczestnik akcji por. Brochocki opisał pewne trudności w czasie odwrotu do pułku: „Powrót był trochę trudniejszy, bo miejscowe wsie okazały się czysto polskie. Po kanonadzie wybuchów miejscowa ludność zorjentowała się, że są to Polacy i gromadnie wyległa na ulicę, zapraszając do domów i ugoszczając czym chata bogata”. Niełatwo było odciągnąć ułanów od stołów, ale o wiele większe problemy mieli ci gospodarze, gdyż później władze litewskie wobec nich zastosowały represje.
Jeżeli polska kawaleria skutecznie działała na tyłach przeciwnika, wywołując zamieszanie nawet w Kownie, walki piechoty pod Szyrwintami i Giedrojciami zakończyły się niepowodzeniem. 18 listopada polskie natarcie było wstrzymane dla odpoczynku, a 19-go nastąpił litewski kontratak. Jeden batalion litewskiej piechoty z 7 pułku, nocą przez las obszedł polskie prawe skrzydło i nieoczekiwanie zaatakował wieś Maciejuny, gdzie się znajdował sztab grodzieńskiego pułku piechoty. Polacy byli całkowicie zaskoczenie atakiem z tej strony, spożywając posiłek biernie przyglądali się zbliżającej się tyralierze, myśląc, że idą swoi. Panika się rozpoczęła, kiedy rozległy się strzały i litewski okrzyk "valio". Po opanowaniu wsi Litwini uderzyli na nieopodal ustawioną polską artylerię, która również nie zdążyła stawić skuteczny opór, oficer zginął, a kanonierzy rozpierzchli się. Następnie Litwini przypuścili atak na Szyrwinty, zaatakowane od tyłu i również od frontu przez inny litewski batalion. Polacy po niedługim oporze, nie znając ilości sił przeciwnika, wycofali się. Litwini wkrótce również odeszli z Szyrwint, zabierając zdobycz wojenną i jeńców. Następnego dnia w Szyrwintach ponownie byli Polacy, jednak grodzieński pułk miał już duże straty, a strona litewska odwrotnie nabrała pewności siebie.
Pozycja 6. baterii Wojska Litewskiego nieopodal Szyrwnit. 19 listopada 1920 r. Źródło: Wikipedia
Tuż przed zakończeniem walk sztab litewski otrzymał żądanie Komisji Kontrolnej Ligi Narodów o przejściu do defensywy, informując tym samym o już podjętej takiej decyzji gen. Żeligowskiego (20 listopada), który uwzględnił naciski z Polski. Litewski dowódca płk. Žukas wydał rozkaz o wstrzymaniu działań zaczepnych 21 listopada do 9 godz. Tymczasem Litwini postanowili wykorzystać ostatnie godziny. O 5 z rana rozpoczęła się ofensywa kilku pułków na Szyrwinty i Giedrojcie. Po zaciętych bojach polskie wojska zaczęły cofać się. Litwini nie zważając na przekroczenie limitu czasu oraz protest delegacji Ligi, kontynuowali natarcie i zajęli Szyrwinty o 12 godz., a Giedrojcie o 16 godz. Walki na froncie ustały. Wstępne postanowienia rozejmowe jednak nie uwzględniły brygady jazdy, nie zapewniono jej swobodnego powrotu. Pozwoliło to Litwinom ściągnąć z frontu dodatkowe oddziały w celu osaczenia i rozbicia polskiej kawalerii.
Pułkownik Butkiewicz miał teraz trudne zadanie wycofania się z jak najmniejszymi stratami. Powrót brygady zaplanowano inną drogą, omijając od północy puszczę Łańską. Koło Rogowa trafiono na większe skupisko partyzantów, ale szarżując ich rozpędzono. O stację Traszkuny walczono z piechotą i partyzantami ponad godzinę. Przypuszczając, że przeciwnik oczekuje brygadę na kierunku południowym, wybrano trasę jeszcze bardziej na północ, na Androniszki, gdzie wypuszczono jeńców (ok. 20), których w celach konspiracji wieziono ze sobą na podwodach chłopskich. Ułani unikali większych bitw, omijali zaludnione miejscowości. Do pościgu za kawalerią ściągnięto 4., 7. i część 9. pułków piechoty oraz oddziały "szaulisów". Komunikat wojenny w prasie litewskiej chełpliwie donosił już o osaczeniu brygady i zapowiadał wzięcia całości do niewoli.
Ułanom jednak skutecznie udawało się manewrować. Z relacji por. Aleksandrowicza: „W dniu 23 listopada marsz odbywał się w bezpośredniej styczności z oddziałami piechoty litewskiej, lecz brygada nie przerywała marszu, ścierając się jedynie oddziałami ubezpieczjącemi. (...) Wieczorem 23 listopada zdobyto Suginty, biorąc liczne tabory przeciwnika. Ostatnią walkę stoczyła straż przednia, 2-i szwadron 13-go pułku ułanów we wsi Opolka, gdzie kompanja litewska, podwieziona na 3 godziny przed podejściem brygady, zamykała wąski przesmyk miedzy jeziorami. Szybkie natarcie w szyku konnym otworzyło przejście: większość żołnierzy tej kompanji dostało się do niewoli, reszta została rozproszona”. Ta potyczka otwarła drogę na Łabonary, które leżały już w pasie neutralnym. 24 listopada wieczorem brygada przeszła na polską stronę kierując się na Święcany. Był to koniec zagonu.
Zagon na Kiejdany, Brygada Jazdy forsuje rzekę Świętą, listopad 1920 r. Fot: Andrzej Brochocki "Wspomnienia..."
Sztab niezwłocznie pociągiem przybył Wilna. „Generał Żeligowski przyjął wszystkich z entuzjazmem, ściskał wszystkich o całował, cały czas przepraszając wszystkich i każdego z osobna za to, że podpisał rozejm, pozostawiając brygadę swemu losowi. Usprawiedliwiał się tem, że otrzymał kategoryczny rozkaz, powtórzony kilkakrotnie, żeby natychmiast zgodzić się na rozejm, nie stawiając żadnych warunków” (por. A. Brochocki).
Trzeci zagon ułanów taktycznie nie przyniósł pożądanych rezultatów, ponieważ piechota uwikłała się w boje o Szyrwinty i Giedrojcie, a wstępne ustalenia rozejmowe zmusiły do zmiany planów. Bardziej płytki zagon, na przykład na Wiłkomierz, odniósł by większy efekt. „Operacyjnie rajd nie był wyzyskany z powodu zawarcia rozejmu. Miał jednak wpływ, prawdopodobnie, na dalsze pertraktacje, gdyż posadził rząd litewski do wagonów, dowiódł, że kawaleria wileńska może bezkarnie chodzić w centrum Litwy i wpłynął trochę na ustępliwość Litwinów” (por. A. Brochocki). Bodajże największym osiągnięciem zagonu były minimalne straty (7 ułanów zabitych i 6 rannych) tudzież stworzenie zagrożenia dla Kowna. Powodem sukcesu było doskonałe dowodzenie, brygada swym manewrem ciągle wyprzedzała działania przeciwnika. Średnia szybkość poruszania się wynosiła 55 km na dobę, uwzględniając potyczki i akcje. Źródła litewskie z żalem mówią o nieudanym pościgu oraz trofeach polskich - blisko 100 podwód wyładowanych zdobyczą wojenną, głównie żywnością.
Walki pomiędzy Litwą Środkową a Litwą Kowieńską ostatecznie zakończył zawarty 29 listopada rozejm. Od 24 godz. 30 listopada obowiązywało całkowite zaprzestanie walk oraz utworzenie neutralnego pasa szerokości 6 km. Pułki wileńskie - kawalerii i piechoty, pełniły służbę na granicy, gdzie nie było jednak spokojnie. Grupy partyzantów wchodziły nieraz na pas neutralny, przekraczały granicę, wynikały potyczki. W lutym 1922 r. decyzją Sejmu Wileńskiego terytorium Litwy Środkowej zostało włączone do Polski i w tymże roku 85 Pułk Strzelców Wileńskich, 13. Pułk Ułanów Wileńskich oraz 19. Pułk Artylerii Lekkiej, już jako Wojsko Polskie, przybyły do stałego miejsca postoju - do Nowej Wilejki. Nastały czasy pokoju.