Wiochy, wioski, wioseczki – dzień siódmy
wilnoteka.lt, 19 czerwca 2016, 17:02
fot. Ewa M. Kaczmarek
Po poranku spędzonym na ciekawych rozmowach z panią Elżbietą z couchsurfingu i po wizycie w katedrze zaczęłam sobie spokojne pedałowanie w stronę Wągrowca. Najtrudniejsze momenty wyprawy mam już za sobą. Moja przygoda wkrótce się skończy. Dzisiaj przejechałam już tylko 133 km i szczerze mówiąc, czułam niedosyt.
Dzisiejsza droga była raczej spokojna. Za punkt przełomowy uznaję zmianę zdania w pewnej sprawie. Otóż stwierdziłam, że chciałabym mieszkać na wsi. Wsie są przyjemne, ciekawe. Gdzieś pachnie pietruszką, gdzieś koperkiem, przy drogach stoją krzyże i kapliczki, w jakimś miejscu produkuje się mleko, które odbiera Danone, gdzieś indziej pasą się kozy, w jeszcze innym miejscu Marek Paciorkowski ogłasza, że dokonuje inseminacji krów…
Jadąc rowerem przez wiochy, wioski i wioseczki zaczęłam się zastanawiać nad słusznością robienia zakupów w małych sklepach. Po doświadczeniach na Litwie, gdzie wielkie markety opanowały rynek, a małych sklepów po prostu nie ma, po obserwacjach okolic Poznania, gdzie jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne Lidle i Biedronki, miałam możliwość robienia zakupów w małych sklepach, gdzie sprzedaje się produkty lokalnych piekarni i mleczarni, rozmaite sery, jogurty, chleby, wody i lody firm, których wcześniej nie znałam. Jeśli robi się zakupy w małym sklepie, nie traci się czasu na maszerowanie między długimi regałami, kupuje się najpotrzebniejsze rzeczy, a przy okazji można zamienić dwa słowa ze sprzedawcą. Jedyne zastrzeżenie to brak możliwości płacenia kartą. O ile łatwo mi zrozumieć, że w małych sklepach ustanawiane są minimalne kwoty, od których klient może posłużyć się kartą, o tyle nie mogłam pojąć, że np. w miejscowości Dobre w żadnym z trzech sklepów nie ma nawet terminali płatniczych. No trudno, teraz już wiem, że nie wszędzie można płacić kartą.
W małych wiejskich sklepikach można przy okazji dowiedzieć się, czym żyją mieszkańcy. Aktualny teraz temat to wysokie ceny podręczników szkolnych. W jednym ze sklepów mama jakiejś Oli, przyszłej uczennicy zerówki, nie mogła się nadziwić, że ćwiczenia dla Oli kosztowały 150 zł. Musiała być bardzo wstrząśnięta tą ceną, bo podczas mojego pobytu w sklepie zdążyła o tym powiedzieć chyba z 5 razy. Swoją drogą to naprawdę niezła kasa. I pomyśleć, że jeszcze niedawno nauczyciele nie mieli do dyspozycji ani drukarek, ani kser ani ćwiczeń, a dzieci w szkołach po prostu pisały więcej w zeszytach… Teraz nauczyciele mają wygodniej, a rodzice drożej.
Prędkość przemieszczania się na rowerze jest w sam raz. Jedzie się wystarczająco szybko, żeby się nie zanudzić i wystarczająco wolno, żeby nadążyć z odnotowywaniem zmian w otoczeniu. To właśnie podczas wycieczek rowerowych najlepiej zapamiętuję numery rejestracyjne, które w Polsce, w przeciwieństwie do tych na Litwie, wskazują z jakiej części kraju pochodzi dany samochód. Bardzo podobały mi się np. rejestracje inowrocławskie CIN. Wystarczy powtórzyć i już wychodzi "CINCIN". Aż chciałoby się wznieść toast. Rejestracje w Polsce nie tylko bywają zabawne, lecz także są ruchomymi drogowskazami i pokazują jak daleko mam do celu. Miło było np. kiedy po rejestracjach CIN zaczęło pojawiać się coraz więcej aut z rejestracją PWA. Wiedziałam, że powoli zbliżam się do Wągrowca i z niecierpliwością czekałam na odpoczynek.
Ostatnim etapem podróży był krótki odcinek (25) km ze Żnina do Niemczyna, gdzie zatrzymałam się u rodziców koleżanki. Niezwykle sympatyczni ludzie. Obejrzeliśmy razem mecz, porozmawialiśmy o życiu i poszliśmy spać. Państwo S. odstąpili mi serdecznie swoje mieszkanie i obdarzyli zaufaniem, zostawiając klucze. Po wieczorze spędzonym z państwem S. stwierdziłam, że ja chyba lubię towarzystwo starszych ludzi. Oni przynajmniej wiedzą coś o życiu, są wobec niego pokorniejsi, są też opiekuńczy, i, przede wszystkim, bardziej doświadczeni. Rozmowy z ludźmi starszego pokolenia zawsze dają mi do myślenia... Polska zremisowała z Niemcami. Dobranoc!