Zbiegi okoliczności? Nie sądzę - dzień czwarty


fot. Ewa M. Kaczmarek
Wstałam dziś bardzo wcześnie, chociaż nadal chciało mi się spać. Niby byłam po dniu odpoczynku, ale czułam się jakoś dziwnie podenerwowana. Niby tata spał obok, a ja już się martwiłam, że on zaraz odjedzie, a my - plecak, rower i ja - zostaniemy sami. Okazało się jednak, że niezaplanowany dzień przyniósł wiele miłych niespodzianek. Przez to, że spotkałam na trasie rowerzystę, zabłądziłam, przez to, że zabłądziłam, byłam na prawosławnym ślubie.
Poranek w Białymstoku był bardzo dziwny. Denerwowałam się, że nie mogę na bieżąco pisać artykułów, że nie mogę podzielić się swoimi przeżyciami. Stresowało mnie, że nie wiem dokąd mam jechać, bałam się podjąć decyzję, nie miałam pojęcia od czego tę decyzję uzależnić… Tata sugerował, że powrót autem do Augustowa tylko po to, żeby wrócić rowerem znów do Białegostoku, zupełnie mija się z celem. Ale ja bardzo chciałam uczciwie przejechać na rowerze pełen dystans z Wilna do Poznania. Podjęłam wyzwanie i chcę jemu sprostać, a nie szukać możliwości unikania wysiłku. 


Postanowiłam w końcu, że nie wrócę do Augustowa, ale dołożę sobie za to kilometrów. Otworzyłam jeden ze swoich wcześniejszych artykułów i przeczytałam komentarz Asi Omilian, która zapraszała do Olsztyna. Moja pierwsza myśl – okay, jadę dzisiaj do Olsztyna. Tata roześmiał się i skomentował: "Jasne, od razu Ci mówiłem, żebyś najlepiej jechała przez Rzym albo przez Moskwę". Postanowiłam sprawdzić, czy dystans do Olsztyna jest dla mnie dzisiaj osiągalny. Obiecałam sobie, że jeśli odległość nie przekracza 180 km, pojadę właśnie do Olsztyna. Niestety od stolicy Warmii dzieliło mnie 217 km, więc dylemat: dokąd jechać, pozostał. W końcu postanowiłam wyruszyć przed siebię w stronę Puszczy Białowieskiej, byle dokądś pojechać, chociaż dziwnie się czułam, jadąc w zupełnie przeciwnym kierunku, niż dom. Nie chciało mi się na początku pedałować, bo miałam świadomość, że zamiast się zbliżać, oddalam się od celu. Jednak malownicze widoki i prawie zupełny brak ruchu samochodowego wynagrodziły mi wszystkie niedogodności. Mianuję Podlasie moim drugim ulubionym miejscem, zaraz po Wilnie. Panuje tu wschodni klimat, jest zielono, pachnąco, pięknie, drogi są porządne, jest mnóstwo ścieżek rowerowych, ba, żeby tylko ścieżek, tutaj dla rowerzystów buduje się… ronda! To się nazywa patrzenie na świat z perspektywy roweru. Uczcie się inne województwa, państwa, wsie i miasta. Rowerzyści - przyjeżdżajcie na Podlasie! Ponoć w Suwałkach rowerzystom sprzedaje się lody za połowę ceny!


Wyobrażałam sobie, że wschód Polski jest cudowny, ale nie wiedziałam, że aż tak. Nie wiedziałam też, że wschód tak bardzo różni się od zachodu. Życie tutaj płynie jakby wolniej, ludzi jest mniej, samochodów niewiele, dzieci na wsiach mówią mi "dzień dobry", kiedy przejeżdżam, machają i uśmiechają się do mnie, chociaż widzą mnie pewnie pierwszy i ostatni raz w życiu. Ludzie na wschodzie nie przypinają rowerów pod sklepami. Ja na początku przypinałam, ale i byłam jedyna, więc przestałam...

I tak przemierzałam te piękne podlaskie drogi wśród puszczy. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jak duże znaczenie ma mały ruch samochodowy. Wcześniej chętnie jeździłam po głównych drogach, bo były po prostu równiejsze i trudniej było na nich zabłądzić. Nie lubiłam jeździć rowerem po lasach i wertepach. Okazuje się jednak, że jazda nawet po prostej, asfaltowej drodze, ale z tirami i autami, które ciągle wyprzedzają, męczy podwójnie. Tego zmęczenia absolutnie nie doświadczyłam jadąc z Białegostoku do Hajnówki, już za odcinkiem drogi 66. Regenerowałam się, pedałując - podziałało prawie jak wizyta w SPA.

W pewnym momencie spotkałam na drodze innego rowerzystę. Przypadek? Nie sądzę. Spotkaliśmy się akurat na skrzyżowaniu. On jechał do Białowieży, powiedział, że to prosto, a mnie się już nie chciało wyciągać mapy (to skomplikowany proces, a muszę ją wyciągać kilka razy dziennie), więc wywnioskowałam, on jedzie gdzie indziej, a ja nie kieruję się tam, gdzie on, to na pewno powinnam skręcić w prawo. Po dłuższym odcinku trasy spojrzałam na mapę i zupełnie nie rozumiałam, gdzie jestem, coś mi nie pasowało. W tamtym momencie przeklinałam brak ruchu drogowego, bo nie miałam kogo spytać o drogę. Jechałam więc dalej z nadzieją, że dokądś w końcu dojadę, i to nie będzie Białowieża, więc Polska się tam nie skończy i będą jakieś drogi (zauważcie, że przy granicy sieć dróg rowerowych jest bardzo rzadka). Dojechałam do... Narwi, czyli skierowałam się z powrotem na Białystok. Przeraziłam się. Dochodziła już 15.


Wjechałam do wsi, w której stała niewielka cerkiew. Usłyszałam dźwięk akordeonu i zobaczyłam kondukt weselny. Okazało się, że to wesele w obrządku prawosławnym. Zbieg okoliczności? Nie sądzę. Zawsze bardzo chciałam zobaczyć ślub prawosławny, ale tym razem nie byłam ani odpowiednio ubrana, ani nie miałam czasu. Poza tym czułam, że niezręcznie byłoby wpraszać się na ślub obcych ludzi. Już chciałam odjeżdżać, ale spytałam o drogę dwóch pań. Kiedy usłyszały, że jadę z tak daleka, nalegały, żebym została na ślubie, zapewniały, że młodzi się ucieszą, tym bardziej, że panna młoda to też Ewa, a pan młody - Maciej - jest z moich stron - z Inowrocławia. Nie trzeba było mnie oczywiście specjalnie namawiać. Zostałam.


Po uroczystości w cerkwi jedna z pań zaprosiła mnie na kawę. Chciałam odmówić, ale zaczął padać deszcz. Przypadek? Nie sądzę. Zostałam więc u pani Aliny na kawie, dzięki czemu nie zmokłam. Szybko okazało sie, że pani Alina też skończyła filologię rosyjską. Przypadek? Nie sądzę. Spędziłyśmy na rozmowie z tą kobietą i jej sąsiadką Anią długie dwie godziny, w ciągu których dowiedziałam się więcej o życiu niż przez 5 lat studiów na uniwersytecie. Obie panie są nauczycielkami. Urzekło mnie ich gadulstwo, praktyczne podejście do życia i swoboda, z jaką formułowały konkretne problemy dyskusji. :


Moja córka wychodzi za mąż, nie wiadomo jakie kwiaty postawić w cerkwi. Proboszcz w ogóle nie lubi, jak są kwiaty, ale jakieś muszą być. Dzisiaj niby były lilie, ale lilie są takie pogrzebowe. Może margaretki?... O 14.00 podawali w radiu, że Włodzimierz Cimoszewicz miał wypadek, zderzył się z ciągnikiem, ale nic mu się nie stało, bo jeździ dobrym jeepem, za to wszyscy pasażerowie ciągnika wylądowali w szpitalu. Tak, Cimoszewicz ma posiadłość pod Puszczą Białowieską, często przyjedża tu odpoczywać... Wzdłuż wschodniej granicy powstaje ścieżka rowerowa... Piece kaflowe są bezkonkurencyjne. Zupa jarzynowa gotowana na drewnie jest o wiele smaczniejsza niż taka z kuchenki gazowej, a "drożdżówka" pieczona w piecu kaflowym nie ma sobie równych... W nocy był przymrozek, trzeba było przykryć ogórki, ale można już odkryć, bo dzisiaj przymrozku nie będzie... Ksiądz prawosławny strasznie zdziera kasę.
- Pewnie dlatego, że społeczność prawosławna jest mała - skomentowałam - musi ten ksiądz z czegoś żyć.
- Nie, nie - skomentowała pani Ala - ksiądz po prostu ma żonę i dzieci.

Wielokrotnie zastanawiałam się, jak nazywać w Polsce prawosławnych duchownych. Nigdy nie wiedziałam. Wiem co prawda, że określenie "pop" jest obraźliwe, ale jak można mówić inaczej? Otóż panie z Narwi szybciutko mi wytłumaczyły:
- My go po prostu nazywamy księdzem, tak jak katolicy, czasami mówimy też "batiuszka" (to wariant rosyjski).

Miałam do pań nauczycielek mnóstwo pytań, dotyczących głównie życia w bliskim sąsiedztwie prawosławnych i katolików. Wszystko mi wyjaśniły, że szczegółami. Urzekło mnie to, że dwie religie mogą tak dobrze funkcjonować obok siebie, obchodzić nawzajem swoje święta, zawiązywać ekumeniczne związki małżeńskie, wspólnie wychowywać dzieci. W takim środowisku ludzie mają dużą świadomość odmienności swoich sąsiadów, chrześcijan drugiego obrządku, a jednak potrafią być ponad tymi podziałami, wspólnie uprawiać ogródki i zapraszać się na kawę.


Kiedy tylko przestało padać, wyruszyłam w dalszą drogę. Dochodziła  już 18. Miałam ambitny plan, żeby dotrzeć do Ciechanowca. Po deszczu powietrze było świeże, świeciło słońce. Pedałowałam ile sił w nogach. W pewnym momencie dojechałam do... Augustowa (co prawda innego). Przypadek? Nie sądzę! Nie wróciła Ewa do Augustowa, więc Augustów sam stanął Ewie na drodze...


Kiedy o 21 dojechałam do Brańska, zachciało mi się spać. Było też coraz ciemniej, więc stwierdziłam, że zrobię sobie małą przyjemność i wynajmę miejscowy hotel. Nie żałowałam, chociaż muszę przyznać, że było mi tam nieciekawie. Żadnych historyjek o życiu i ogórkach, tylko jakiś mecz leciał w restauracji. Wzięłam wiec prysznic, wytarłam się w świeże białe ręczniki i poszłam spać. Znów nie udało się znaleźć komputera, żeby napisać artykuł. Przypadek? Nie sądzę, dzięki temu mogłam się przynajmniej spokojnie wyspać.  

Komentarze

#1 Ewcia, cały czas trzymamy

Ewcia, cały czas trzymamy kciuki, kibicujemy, niecierpliwie czekamy na artykuły. Co tam mecze, my kibicujemy Tobie! Trzymaj się! To truizm, bo i tak jesteś szalenie dzielna!!!! Ściskamy serdecznie!

#2 Ciekawy opis, tylko nie wiem

Ciekawy opis, tylko nie wiem skąd u autorki stwierdzenie że "Ludzie na wschodzie nie przypinają rowerów pod sklepami.". W Białymstoku napewno przypinają   i niech ta pani tez przypina to jej w końcu ukradną :))

#3 Ride, Eva, ride!! Do Olsztyna

Ride, Eva, ride!! Do Olsztyna przyjedziesz innym razem :)) albo Olsztyn zawita do Poznania :D
Czekam z niecierpliwością na dalsze przypadki :D

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.