"Wilnoteka" nr 215, 25.09.2013 r. TVP Polonia W poszukiwania ciała komendanta "Krysi"
Jan Wierbiel, 28 września 2013, 00:00
12 września minęła 100. rocznica urodzin porucznika Jana Borysewicza, pseudonim “Krysia”, “Mściciel”. "Krysia" - to jeden z legendarnych dowódców Armii Krajowej na terenach nowógródzkiej i wileńskiej AK, niezwykle zdolny i szanowany przez miejscową ludność polski żołnierz. Zginął w Kowalkach (nieopodal Dubicz na Litwie) w zasadzce z rąk Sowietów 21 stycznia 1945 roku. Jego sponiewierane ciało enkawudziści wozili po miasteczkach i wsiach. Po raz ostatni widziano je na rynku w Ejszyszkach. Mimo tylu lat, dotąd nie udało się ustalić, gdzie enkawudziści ukryli zbezczeszczone ciało. W 2008 roku miejscowi Polacy sprawdzili jeden z najbardziej wiarygodnych tropów. Znaleziono szczątki trzech żołnierzy. Niestety, mimo ogromnych oczekiwań, badania DNA definitywnie wykluczyły, iż jednym z nich był komendant Jan Borysewicz “Krysia”. Zawód i rozgoryczenie były wielkie. Ostatnio pojawił się kolejny ważny i przekonujący trop. Czy znajdzie się ktoś, kto zechce podjąć trud jego zbadania? To zadanie niełatwe i kosztowne. Jednak porucznik Jan Borysewicz “Krysia”, obrońca stanic i kresowych granic, pośmiertny kawaler Virtuti Militari ciągle czeka na godny chrześcijański pochówek. Jego ziemska droga wciąż trwa i nie ma końca...
Komentarze
#1 Dziękuję bardzo za pamięć o
Dziękuję bardzo za pamięć o żołnierzach Wyklętych
#2 Porzucając Polaków na Litwie
Porzucając Polaków na Litwie tracimy własną historię
Adam_Mickiewicz_Litwa_mniejszosc_polska_literatura_WilenszczyznaPozwalając władzom litewskim na wynaradawianie naszych rodaków i udając, że nic się nie dzieje, tracimy unikalną staropolską mowę, przedwojenne wychowanie i jedyne w swoim rodzaju polskie obyczaje kulturowe. Nigdzie indziej w Europie nie zdołały się one zachować w zwartych skupiskach. To tak jakbyśmy postanowili spalić swoiste żywe Muzeum Narodowe. Brutalna lituanizacja i jej efekt uboczny – rusyfikacja – niszczą to wszystko w zastraszającym tempie.
Gdybyśmy porzucili Wilniuków, dając zielone światło szowinistom litewskim, stalibyśmy się nie tylko moralnymi bankrutami. Najbardziej skrzywdzilibyśmy samych siebie. Pamiętam gdy kilkanaście lat temu po raz pierwszy poznałem osobę z Kresów. Była to dziewczyna, której uroda przykuła, oczywiście, moją uwagę w pierwszej kolejności. Ale rozmawiając z nią usłyszałem natychmiast jej piękne „przedwojenne” przedniojęzykowe „ł”, znane mi dotychczas tylko ze starych, przedwojennych i wczesnopowojennych polskich filmów. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak mówiła osoba starsza, ale to była młoda koleżanka. „U nas w Wilnie to normalne. Prędzej podejrzane jest, jeśli dziecko nie wymawia w ten sposób „ł”. Gdyby miało z tym problem, mogliby iść z nim do doktora…” – zażartowała.
U nas w dzisiejszej Polsce taka wymowa praktycznie zniknęła. Nie tylko na skutek ewolucji języka, ale również w wyniku oderwania Polaków od korzeni, a następnie wymieszania ich w nowych granicach kraju. Podobnie nastąpiło to na innych ziemiach kresowych, gdzie Polacy nie mieszkają już w tak zwartych skupiskach, jak na Wileńszczyźnie, które stanowiłyby polską większość etniczną. Polaków poza granicami mówiących w charakterystycznych miejscowych „dialektach” jest już bardzo mało. Odrobinę więcej znajdziemy ich dopiero w Brazylii – są to ludzie, których przodkowie wyemigrowali z terenu Polski sto lat temu i dawniej. Kilkanaście lat temu mój wykładowca akademicki opowiadał, jak odwiedził taką rodzinę w Ameryce Południowej. „Czy chcesz mlika, Panie? – zapytali go gościnni potomkowie polskich emigrantów.
Wileńszczyzna jest więc pod tym względem „w najlepszej sytuacji”, choć słowo „najlepsza” brzmi w realiach tego kraju dość dwuznacznie. Mamy tu bowiem zachowaną starą polskość, lecz mordowaną na naszych oczach różnymi restrykcyjnymi przepisami litewskimi. Kilka lat temu w Wilnie słyszałem jak czteroletni chłopiec, pokazując lecące ptaki, krzyknął z zachwytem: „Patrzajcie!” To przecież język niczym z kostiumowych filmów o polskich rycerzach, które oglądałem w dzieciństwie.
Tak – Wileńszczyzna to jedyne dziś miejsce poza Polską, gdzie młodzież mówi jeszcze między sobą po polsku, choć wielu wtrąca już rosyjskie lub litewskie słowa. Tu znajdziemy też miasto Ejszyszki, jedyne w swoim rodzaju, gdzie nie tylko blisko 90 proc. mieszkańców to Polacy, ale w dodatku szlachta zaściankowa! Niestety, nowa dyskryminująca litewska ustawa oświatowa zaczęła obowiązywać także w miejscowej polskiej szkole, jak i zresztą na całej polskiej etnicznie Wileńszczyźnie. Z powodu tych przepisów, zarówno w rejonie wileńskim jak i solecznickim, nauczyciele – Polacy muszą przestać zwracać się do polskich uczniów po polsku.
Jedyny przedmiot, w który dyskryminatorzy na razie nie celują, to lekcje języka polskiego. Przedmiot ten został jednak już wiele lat temu wyeliminowany z matur jako obowiązkowy. Pewnie wkrótce przyszłaby pora na całkowite „wycięcie” i tego przedmiotu, tyle że łatwiej jest… wyeliminować całą polską szkołę, przeciągając dzieci do szkół litewskich. A póki co niech wynaradawianie odbywa się w polskiej szkole rękami samych polskich nauczycieli, zmuszonych do mówienia po litewsku. Sytuacja sięga już absurdu: po obu stronach granicy są Polacy, wychowani w starej polskiej tradycji, ale nie mogący mówić do siebie po polsku!
Władze litewskie, które przez 20 lat dwoiły się i troiły by zniechęcić nauczycieli i rodziców do polskiej szkoły i języka polskiego, wpadły także na pomysł dopłat dla polskich nauczycieli, którzy ulegną presji i przestaną uczyć w języku polskim. Nie zaproponowano im wprawdzie wypłaty w srebrnikach, ale tupet był na tyle duży, że plany te opublikowano na stronie ambasady litewskiej. Co więcej, wpisano ten zamiar jako element „planu rozwoju ekonomicznego Wileńszczyzny”. Tak jakby polskość miała powodować zacofanie.
Długo można opisywać zajadły system, który dyskryminuje Polaków na Litwie. I powiedzmy sobie szczerze: jeśli pozwolimy by Wilniucy zostali kulturowo unicestwieni to strata ta będzie kolejna na liście, po zrabowanych Polsce podczas II wojny dziełach sztuki, czy spalonej przedwojennej Warszawie. Czyż nie najważniejsi są bowiem żywi ludzie? W dodatku Polaków na Wileńszczyźnie „wykańcza” państwo do niedawna mieniące się być naszym „strategicznym partnerem”, państwo będące członkiem Unii Europejskiej, która ponoć reprezentuje wysokie standardy poszanowania praw człowieka i dba o zachowanie języka i kultury mniejszości narodowych. Widać jak dba.
Aby zatrzeć wrażenie ewidentnej bezradności naszego kraju w tej sprawie, regularny proces unicestwiania polskości na Wileńszczyźnie usprawiedliwia się często faktem, że niepodległe państwo litewskie jest małe i młode. I cóż z tego? Przecież Litwa zawsze będzie od nas młodsza i mniejsza. Czy dlatego właśnie należy pozwolić litewskim władzom na łamanie prawa, zniszczenie staropolskiej kultury i brak poszanowania podstawowych europejskich wartości? Jeśli nawet tu nie potrafimy skutecznie bronić naszych rodaków, to co czeka mniejsze ich skupiska, rozsiane po całych połaciach Ziem Wschodnich poza UE, na przykład na Białorusi?
Jeżeli nawet w tak oczywistej sytuacji wolimy usprawiedliwiać katów niż myśleć o pomocy dla ofiar, to nic dobrego to nie wróży. Wzajemne poklepywanie się po plecach naszych polityków z litewskimi przez lata nie przyniosło żadnego efektu, choć pewnie było sympatycznie zawierać przed kamerami „strategiczne partnerstwo”. I przedstawiciele władz litewskich też byli pewnie wtedy bardzo przyjacielscy i sympatyczni, a wielu naszych polityków, politologów i dyplomatów przez lata miło spędzało czas w ich towarzystwie. Tyle, że ani na jotę nie zmieniło to stosunku władz litewskich do polskiej mniejszości.
W końcu, gdy jakiś czas temu coraz gorsze traktowanie Wilniuków wylało się na arenę publiczną, stosunki między naszymi państwami „z dziwnych powodów” się pogorszyły. Ale miłośnicy politycznej poprawności w Polsce nadal woleli unikać odpowiedzi na pytanie: dlaczego właściwie tak się stało. Przemilczali, że na Litwie coś złego Polakom się dzieje, a wręcz temu zaprzeczali, bądź marginalizowali skalę problemu. A kiedy ewidentnym faktom łamania prawa międzynarodowego przez władze litewskie nie dało się już zaprzeczyć, wśród części polskich elit zapanowała tendencja do ich usprawiedliwiania. Aby dalej było fajnie i miło.
W tym kontekście szczególną popularność zyskał w swoim czasie zwłaszcza jeden argument, w istocie dość niedorzeczny: „A co by Polacy zrobili, gdyby większość etniczną pod Warszawą stanowił obcy naród? Czy nie baliby się? Czy nie czuliby się zaniepokojeni?” Argument manipulacyjny, odwracający przysłowiowego kota ogonem. Przecież to Polacy są na Wileńszczyźnie autochtonami, mieszkając tam już od wielu wieków, zaś kolonizację prowadzą właśnie władze Republiki Litewskiej.
Warto też pamiętać, że w nieodległej historii Europy były już takie rządy, które swoją władzę zaczynały budować na rzekomym zagrożeniu ze strony pewnej nacji, która jakoby zbytnio się „na cudzym” rozpleniła i przeszkadzała w jedności narodu. Podobno funkcjonariusze tej władzy też bywali na rautach sympatyczni, towarzyscy i nawet dowcipni, kochali klasyczną muzykę i cytowali wielkich filozofów. Ale nie za to sądzono ich potem w Norymberdze…
Aleksander Szycht
http://kresy24.pl/41461/porzucajac-polakow-na-litwie-tracimy-wlasna-hist...
#3 Dobry film! Zniszczony
Dobry film! Zniszczony miesiąc temu park Ejszyski chyba nie bez podstawy wybrany producentami jako tło dla filmu. Została założona strona dla potępienia zniszczenia parku i budowy strasznego pomnika "Chatyn-Dzwon Andrzeja": https://www.facebook.com/salcinin
Jest tam i Grzegorz Koszczuk (Koszczak) i Zygmunt Olszewski i Irena Urbanowicz. I w nim się mówi ze "Krysia" walczył z Niemcami, z Litwinami i tylko potem z Sowietami. Ale na pomniku w Ejszyszkach niestety nadpis omija Niemców i innych "wrogów naszej ziemi".
#4 Po pierwsze Jan Borysewicz to
Po pierwsze Jan Borysewicz to leader oraz szef Lady Pank.
Po drugie, kazdy akowiec z Wilenszczyzny jest "legendarny" albo "kultowy". Rzygac sie juz chce od tych usilnie przyczepianych przymiotnikow.
Mordowal zolnierzy radzieckich , spotkala go nieprzyjemna kara. Rosjanie musieli sie przeciez...bronic.