Stulecie triumfu Wiwulskiego
Walenty Wojniłło, 15 lipca 2010, 21:59
Uroczystości przy Pomniku Grunwaldzkim w Krakowie uświadomiły Polakom, a i Litwinom, jak wiele się zmieniło od chwili jego odsłonięcia w 1910 r. Ufundowany przez znanego polskiego pianistę, zaprojektowany przez młodego, mało znanego "Litwina", stanął na peryferiach Cesarstwa Austro-Węgierskiego, a na jego uroczyste odsłonięcie przybyło około 150 tysięcy Polaków z trzech zaborów. Był to wspaniały debiut i niewątpliwy triumf artystyczny Antoniego Wiwulskiego.
Po latach jeden z biografów Wiwulskiego, wilnianin Wiktor Zenonowicz, tak oto przedstawi dzieje Pomnika Grunwaldzkiego:
"Dopiero drugi projekt spodobał się Paderewskiemu. Zaprosił Wiwulskiego do swej willi w Morges (Szwajcaria), gdzie w parku przerobiono oranżerię na pracownię rzeźbiarską. Wiwulski przystąpił energicznie do wykańczania projektu. Pomnik miał być gotowy w 1910 r., czyli za niespełna dwa lata, a najlepsi fachowcy francuscy uważali pięć lat za jedyny możliwy termin. Paderewski, zdając sobie sprawę, że powierzył taki ogrom pracy człowiekowi choremu, czuł się odpowiedzialny za dalszy los artysty. Wysłał go do Lozanny, gdzie znany chirurg podjął się dokonania bardzo niebezpiecznej operacji krtani, zaatakowanej gruźlicą. Tenże lekarz mówił później, że najmniejszy ruch pacjenta w czasie zabiegu, mógł spowodować śmierć. Zabieg się udał i wkrótce Wiwulski przystąpił do dalszej pracy nad pomnikiem. (...)
Zbliżał się termin odsłonięcia pomnika. Niestety, nie było najmniejszej możliwości ukończenia głównej figury pomnika - wyniesionego na wysokim cokole Jagiełły na koniu. Wiwulskiego zwalała z nóg choroba, męczyły krwotoki, konieczny był odpoczynek. Zdecydowano więc, że na wysokościowej części pomnika w Krakowie stanie gipsowy model posągu, odpowiednio spreparowany i spatynowany, a dopiero po kilku miesiącach gipsowego Jagiełłę zastąpił - brązowy.
Na otwarcie przybyło około 150 000 gości, więcej niż było mieszkańców w Krakowie. Przybyli przedstawiciele zaboru pruskiego i rosyjskiego, pokonując wszelkie trudności czynione przez władze zaborcze przy przekraczaniu granicy. Mój zmarły w 1980 r., starszy ode mnie wiekiem kolega w przewodnickiej pracy, Janusz Tłomakowski, wilnianin i uczestnik walk o Wilno w I wojnie światowej w szeregach 13. Pułku Ułanów Wileńskich i w ostatniej wojnie w wileńskich oddziałach Armii Krajowej, chętnie opowiadał o podróży, jako 14-letni chłopiec wraz ze swym ojcem na uroczystości odsłonięcia Pomnika. Przybyli Polacy z innych krajów, a zwłaszcza Polonia ze Stanów Zjednoczonych. Obecni byli pobratymcy z sąsiednich krajów - Czesi, Słowacy, Serbowie.
Kulminacyjnym momentem uroczystości było wejście na trybunę Paderewskiego, który przed sobą prowadził Wiwulskiego. Zanim przemówił, ucałował rzeźbiarza, co przyjęto nieustającą owacją. Paderewski przedstawił tłumom Wiwulskiego, a prezydent miasta Krakowa Leo ucałował ich obu. Paderewski wygłosił płomienną patriotyczną mowę, która poruszyła wielotysięczne rzesze. Pisze w pamiętnikach, że przemawiał bez mikrofonów, bo ich jeszcze nie było, a wszyscy go słyszeli. Powszechnie uważano, że mowa Paderewskiego była początkiem nie tylko jego publicznych przemówień, ale również jego działalności politycznej, która zawiodła go do funkcji premiera i uczestnika narad paryskich, rozstrzygających o losach Polski i Europy po I wojnie światowej.
Podobnie dla Wiwulskiego, stworzenie Pomnika Grunwaldzkiego rozsławiło jego imię jako artysty. (...) W czasie obchodów krakowskich trzy nazwiska były na ustach tłumów: Paderewski, Wiwulski i Bandurski. Ten ostatni, ówczesny sufragan lwowski, później biskup polowy Wojska Polskiego związany z Wilnem, wygłosił kolejną porywającą patriotycznie mowę podczas odsłonięcia Pomnika".
Sto lat później, już w całkiem innych realiach, pod tym, jednak nie tym pomnikiem (o czym za chwilę), ponownie zabrzmiały przemówienia, nie zabrakło władz królewskiego miasta Krakowa, a Paderewskiego i Wiwulskiego zastąpili prezydenci wolnej Polski i wolnej Litwy. Ciekawe wydaje się porównanie tego, co mówiono o pomniku i jego autorze w 1910 r., i sto lat później - w 2010 r.
Ignacy Jan Paderewski (1910 r.):
"Dzieło, na które patrzymy, nie powstało z nienawiści. Zrodziła je miłość głęboka Ojczyzny, nie tylko w jej minionej wielkości i dzisiejszej niemocy, lecz i w jej jasnej, silnej przyszłości. Zrodziła je miłość i wdzięczność dla tych przodków naszych, co nie po łup, nie po zdobycz szli na pole walki, ale w obronie dobrej, słusznej sprawy zwycięskiego dobyli oręża. (...) Pragniemy gorąco, by każdy Polak i Litwin każdy, z dawnych dzielnic Ojczyzny, czy zza Oceanu, spoglądali na ten pomnik jako na znak wspólnej przeszłości, świadectwo wspólnej chwały, zapowiedź lepszych czasów, jako na cząstkę własnej, wiarą silnej duszy (...). Prastarej, ukochanej stolicy naszej oddajemy to dzieło we władanie wieczyste".
Bronisław Komorowski (2010 r.):
"W Krakowie serce współczesnego Litwina nieraz zadrży i zabije mocno, gdy odnajdzie ślady dynastii pochodzenia litewskiego, tak samo jak serce współczesnego Polaka zadrży w Wilnie. (...) Symbolem łączącym oba miasta są losy pomników autorstwa Antoniego Wiwulskiego: Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie i Trzech Krzyży w Wilnie. Oba powstały z dumy i marzenia o wielkości naszych krajów i narodów, i oba zostały wysadzone w powietrze przez najeźdźców, a następnie odbudowane".
Istotnie, chyba żadne inne dzieła nie oddają tak dobitnie dramatu polskich losów w XX w. jak twórczość Wiwulskiego. Pomnik Grunwaldzki, wzniesiony pod austriackim zaborem przez Polaków z emigracji (1910 r.), został zniszczony przez Niemców podczas okupacji hitlerowskiej (1940 r.). Trzy Krzyże, wzniesionie przez wileńskich Polaków po wyzwoleniu spod zaboru carskiego, ale w czasie okupacji niemieckiej (1916 r.), zburzone zostały przez Rosjan pod zaborem sowieckim (1950 r.). Krakowski pomnik odbudowano jeszcze w zniewolonej Polsce w 1976 r., wileński - dopiero w 1989 r., już w wybijającej się na niepodległość Litwie. W obu przypadkach zachowały się szczątki pierwotnych pomników i w obu nowe wersje nieco różnią się od pierwowzorów.
Być może kiedyś odrodzi się najważniejsze dzieło, dzieło życia Antoniego Wiwulskiego - kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa, zaprojektowany także dla Krakowa (!), ale wznoszony od 1913 r. w Wilnie jako jedna z najbardziej awangardowych budowli Imperium Rosyjskiego. Niestety, pierwsza, a potem także druga wojna światowa nie pozwoliły ukończyć tego mauzoleum artysty (po śmierci spoczął w podziemiach świątyni). W 1964 r. władze LSRR zamknęły niedokończony kościół i rozebrały do fundamentów, na których zbudowano Dom Stroitiela, czyli Dom Kultury Budowniczego... Szczątki artysty przeniesiono na Rossę. Zdaniem historyków sztuki, gdyby udało się zrealizować ten projekt, mogła to być perła architektury XX w. na miarę barcelońskiej Sagrada Familia Antonia Gaudiego czy paryskiego Sacré-Coeur.
Na Litwie wciąż próbuje się zaliczyć "Antanasa Vivulskisa" do "spolonizowanych Litwinów" i wciągnąć w obręb współczesnej kultury litewskiej, przypominając o jego silnych związkach z Litwą i kaplicy, którą wzniósł dla sanktuarium w Szydłowie. Wydaje się jednak co najmniej wątpliwe, by ktoś, kto w 1910 r. był jednym z głównych bohaterów krakowskiego święta, mógł wyobrazić sobie inną Litwę aniżeli opartą na historycznej tradycji i związku z Polską. Dowodem na to może być wyjątkowa aktywność Wiwulskiego w polskim środowisku Wilna w czasie okupacji niemieckiej - to wówczas powstaje zapomniany dziś krzyż na Górze Zamkowej (w miejscu pochówku Szymona Konarskiego i powstańców 1863 r.), Trzy Krzyże (1916 r.) i pomnik-płaskorzeźba Tadeusza Kościuszki w wileńskim kościele św. Jana.
Zresztą gdy okupacyjne władze niemieckie pod koniec 1918 r. wycofały się z Wilna, a razem z nimi litewska Taryba, pozostawiając miasto na pastwę bolszewików, garstka polskich patriotów powołała Samoobronę Wileńską. Antoni Wiwulski natychmiast do nich dołączył i pewnej styczniowej nocy 1919 r. oddał swój płaszcz marznącemu młodemu wartownikówi, co przypłacił obustronnym zapaleniem płuc. Po kilku dniach, już po wkroczeniu do Wilna bolszewików, mimo wyjątkowej opieki wilnian, zmarł, dając początek legendzie "świętego artysty-męczennika".
Przed kilku laty, wśród materiałów filmowych udostępnionych naszej redakcji przez Telewizję Polską, całkiem przypadkowo odkryliśmy krótki fragment historycznej kroniki filmowej z odsłonięcia Pomnika Grunwaldzkiego w 1910 r., który właśnie prezentujemy widzom "Wilnoteki". To niewątpliwie jeden z najstarszych zachowanych polskich dokumentów filmowych. Później na Youtube znaleźliśmy inny fragment tejże kroniki. Co ciekawe, najstarszy znany nam dokument filmowy z Wilna także pochodzi z roku 1910: filmowcy od Pathe w ramach prezentacji lokalnych ciekawostek Imperium Rosyjskiego utrwalili procesję Bożego Ciała kroczącą ulicami Wileńskiej Starówki. Jeżeli ktoś dysponuje tym nagraniem lub ma na przykład szczególne możliwości w rosyjskim archiwum filmowym w Krasnogorsku, będziemy dozgonnie wdzięczni...
Komentarze
#1 To bardzo pięknie napisane
To bardzo pięknie napisane wspomnienie o Antonim Wiwulskim. Dobrze ,że opisana jest jego polskość,
bo coraz częściej występują luminarze naszej polskiej kultury jako "spolonizowani Litwini".
To Polacy - samoobrona wileńska i uformowane przez Piłsudskiego wojska,uwolniły wileńszczyzne z zaboru carskiego a potem od bolszewików.
" Antonas Vivulskis" jest przykładem oburzającego i bardzo nieuczciwego traktowanie dorobku Polaków w Wilnie.
#2 komorescu nie bardzo pasuje
komorescu nie bardzo pasuje przy slicznej Dali. Piekna i bestia. Ot, tyle.
Marcin z T.
#3 Ty....komorov, gdzie ty sie
Ty....komorov, gdzie ty sie wychowales??? To nie wiesz bucu, ze paluchem sie nie pokazuje??? Zwlaszcza w towarzystwie pan???????????
Dno.
Andrzejka z Laizdjai.